poniedziałek, 9 listopada 2015

Na ratunek Khaleah!

Detalli
Ruska

To była kryzysowa sytuacja, sama nie wiedziałam jak to się stało, kiedy. Zresztą, kto mógłby się tego spodziewac, ze mutacja w połączeniu z kosmicznymi genami da taki efekt. Jeszcze kilka dni temu wszystko układało się jak w bajce, byłam w Asgardzie, u mego boku stał Loki, a w ślicznie rzeźbionej kołysce spokojnie spała ona.
Az nagle stało się to i zaden medyk nie wiedział jak temu zaradzić. Mój narzeczony kolejną noc spędził w bogatej bibliotece, której kolekcje tworzono przez wiele tysięcy lat, ale nie znajdywał odpowiedzi. Ja za to miałam tylko jeden pomysł, bardzo zły pomysł, jak na ten moment. Miałam jakoś normalnie przekazać wieści, ale spanikowałam i na kilka dobrych miesięcy zaszyłam się w Asgardzie.
- Ona mnie zabije. - Szepnęłam sama do siebie i spojrzałam na małą. - Ale nie mam wyjścia...
Dawno nie uzywałam telepatii, więc przez chwilę czułam się jak początkujący mutant. Całe szczęście juz po kilku sekundach znalazłam myślami upragnioną osobę, moją siostrę. Nie wiedziałam, która była aktualnie pora w Midgardzie, ale stwierdziłam, ze juz bardziej zła nie będę. Wystarczyło, zebym tylko wniknęła do jej umysłu, wiedziałam, ze wyczuje moją obecność i miałam wielką nadzieję, ze to ona zacznie pierwsza.
Ósma rano, listopadowy poniedziałek, deszcz i mróz... i moja siostra próbująca nawiązać połączenie. Nieudolnie, bo powodowała przy tym potworny ból głowy. Początkowo chciałam ją zignorować, później nawet wyłączyć, ale świdrujący ból w czaszce tylko się wzmacniał. W końcu wkurzona odpuściłam i odpowiedziałam. 
- Czego chcesz, siostro... - mruknęłam w myślach. 
- Cz... Cześć. - Wydusiłam w końcu, starając się jak najbardziej hamować myśli, na razie nie było potrzeby zdradzać wszystkie. - Przepraszam za zniknięcie... i bardzo proszę o pomoc. - Zastanowiłam się przez chwilę, czy mogła wyczuc to, ze zaczęłam szlochać.
Na jej dziwny ton i słowa, których uzyła od razu usiadłam na łózku i skupiłam się trochę bardziej. 
- Zaraz... Det? Coś się stało? Wiem, ze coś się stało... - odparłam podejrzliwie.
- Nie wiem... Nie wiem jakbym ci to mogła wyjaśnić. Bardzo cię potrzebuję... Przepraszam, przepraszam, ze zniknęłam... Spanikowałam... Jestem okropna... Ale błagam, pomóz mi! - Nawet wolałam nei wiedzieć, jak brzmiał mój ton.
Z nerwów skuliłam się na fotelu i wtuliłam w siebie poduszkę, chciałam się schować przed całym światem. Ale nie mogłam tego zrobić.
Powaznie zaniepokojona starałam się zgadnąć co ma na myśli, ale wszytskie pomysły, które przychodziły mi do głowy... to nie był dobry pomysł. Musiałam się dowiedzieć, co zdarzyło się naprawdę. Wzięłam głęboki oddech.
- Det... Musisz mi powiedzieć. Pomogę ci, na ile tylko będę mogła, obiecuję. Co się dzieje?
- Nie ma czasu... po prostu, po prostu bądź gotowa. Za czterdzieści minut, maksymalnie godzinę, Heimdall wyśle Bifrost... Jezeli nie chcesz nie musisz... Ale bardzo cię potrzebuję... Przepraszam...
Zerwałam połączenie wiedząc, ze dłuzej nie mogłabym wytrzymać napływu emocji. Chciałam, zeby siostra mi wybaczyła, to wystarczy, nawet nie musi rozumieć mojej ucieczki tutaj, wystarczy tylko zeby wybaczyła i przyleciała do mnie, do pałacu.
Przez chwilę siedziałam w bezruchu, nie mogąc pojąć co wydarzyło się w Asgardzie. Nie pamiętałam bym kiedykolwiek słyszała moją siostrę w takim stanie, musiała być przerazona. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, zeby nie spóźnić się ani minuty. Szybko załozyłam pierwsze lepsze ciuchy i zbiegłam do kuchni. Zamierzałam zjeść jakieś śniadanie, ale byłam zbyt zdenerwowana by przełknąć choćby kawałeczek kanapki. 
Siedziałam przy stole z twarza ukryta w dłoniach. Co chwilę sprawdzałam godzinę. 
- Co się stało? - usłyszałam głos Sky, dobiegający z progu. 
Spojrzałam na nią, ale od razu odwróciłam wzrok, nie chcąc, by odczytała z mojego spojrzenia to, o czym ciągle myślałam. 
- Nic, skarbie, nic. Zaraz będę musiała wyjechać na trochę, dasz sobie radę, co nie?
Usiadła na przeciwko mnie, składając ręce i przyjmując swoją minę pod tytułem "nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie powiesz mi co jest grane". Często zastanawiałam się kto naprawdę tu rządzi. 
Westchnęłam, przeczesując dłońmi włosy.
- Detalli ma jakieś problemy, lecę tam za... 12 minut. 
- Lecę z tobą! - od razu się ozywiła.
- O, nie ma mowy, młoda damo. Szkoły nie masz?
- A nie mam. - Uśmiechnęła się szelmowsko. - Jestem zawieszona, pamiętasz?
- No tak... Ale to nawet: za to na pewno nie dostaniesz nagrody. 
- No weź... I tak nie mam co robić. No i wiesz... bez nadzoru na pewno wpadnę na kolejny genialny pomysł. Rozejrzyj się... tyle mozliwości!
- Dobra! - odpowiedziałam szybko, nawet nie chciałam sobie wyobrazać co młoda planowała. - Ale pamiętaj, ze masz się zachowywać. To chyba powazna sprawa, okej? Sama nie wiem czego się spodziewać...
- Na pewno nic takiego - próbowała mnie pocieszyć.
Siedziałyśmy w ciszy przez kilka minut, a później wyszłyśmy na zewnątrz. Heimdall był punktualny jak nigdy. 
Stałam tuz przy Heimdallu, kierjącym w moją stronę Ruskę... I Sky? Zdziwiłam się widząc sylwetki, powoli nabierające kolorów. Gdy w końcu wyszły z portalu nie mogłam oprzeć się szczęściu i, pchnięta nagłą potrzebą, rzuciłam się z całej siły siostrze na szyję, pilnując tylko by się nie rozkleić.
- Jesteś tu! - Krzyknęłam radośnie, nie mogłam jej przestać przytulać. Wielu by się pewnie zastanowiło, czy to jeszcze miłość, czy juz eliminacja innych.
Kiedy juz uwolniłam się z uścisku przyjrzałam się uwaznie jej czerwonym oczom i znacznie chudszej sylwetce. 
- Co się dzieje, siostrzyczko?... Damy radę... - Patrzyłam na nią, oczekując wyjaśnienia. 
- Ja... juz... to znaczy... - Nie wychodziło mi tego dnia składanie zdań, lecz wtedy uratowała mnie jedna myśl, Sky. - Hej! Jak ja cię dawno nie widziałam. - Popatrzyłam na nią z uśmiechem. - Wypiękniałaś. I o ile dobrze pamiętam, na pewno interesuje cię róznego rodzaju broń. Moze chcesz wypróbować kilka nowych Asgardzkich wynalazków, w czasie gdy my zajmiemy się kilkoma sprawami?
Obserwowałam jak uśmiecha się z zakłopotaniem, ale na słowa o broni od razu zaiskrzyły jej oczy i zaczęła rozsadzać ją energia. 
- Tak! Taktaktak! Proszę!
- Świetnie, ze ci się podoba. Cathal zaprowadzi cię do naszej zbrojowni, mozesz uzywac wszystkiego, czego tylko chcesz, myślę, ze nie zabraknie ci sal treningowych.
Wskazałam ręką na jednego z gwardzistów w złotej zbroi, chyba niezbyt uradowanego zadaniem polegającym na oprowadzaniu ziemianki po zamku, jednak zaakceptował swój los i miło poprosił, by dziewczyna podązała za nim. Gdy tylko trochę się oddalili wręcz natychmiast zwróciłam się ku siostrze.
- Musimy iść natychmiast! - Złapałam ją za rękę i bez zwazania na opory ruszyłam przed siebie.
Byłam zbyt zaskoczona tym nagłym zwrotem  akcji by protestować. Z trudem dotrzymywałam kroku mojej siostrze, gdy prowadziła nas do pałacu, a później przez mnóstwo krętych korytarzy, schodów i komnat. 
Liczyłam w myślach kolejne drzwi i zakręty, mając nadzieję, ze tym razem wejdę przez odpowiednie wrota. Zatrzymałam się przed duzymi, drewnianymi drzwiamy w metalowych okuciach, wyglądały jak kilkanaście innych, które minęłyśmy, ale wydawało mi się, ze to właśnie były te odpowiednie.
Po ich rozchyleniu odetchnęłam z ulgą, widząc moje łózko. W środku znajdowały się dwie opiekunki, które szybko wyprosiłam a sama podprowadziłam zszokowaną siostrę do kołyski, mając nadzieję, ze jeszcze jedna niespodzianka nie doprowadzi jej do omdlenia.
Nie rozumiałam co się dzieje. Zerknęłam na Detalli, która stała niespokojnie, spłoszonym spojrzeniem błądząc między mną a kołyską. Powoli, z walącym sercem podeszłam tam, gdzie jak się okazało, lezała maleńka dziewczynka. Wyraźnie nie czuła się dobrze, musiała mieć wysoką gorączkę. Zszokowana patrzyłam na nią, nie wiedząc jak się zachować. Dlaczego Detalli mnie tu zaprowadziła? Chyba to nie była jej... Czy była? Przez chwilę nie potrafiłam się ruszyć, ani złapać oddechu. Dopiero po chwili odwróciłam się i zobaczyłam drzącą Det.
- Siostro... - zaczęłam, ale nie byłam w stanie zadać tego pytania. 
- Nic nie mów... Bo to było bardzo skomplikowane. - Patrzyła się na mnie coraz wyzej unosząc brwi, chyba wszystko co mówiłam odwracało się przeciw mnie. - Bałam się, ze ojciec mnie zabije gdyby się dowiedział, i ze Loki'ego zabije. I chciałam być przez całą ciązę z nim, w Asgardzie. A gdybyś ty wiedziała, to i tatuś mógłby się szybko dowiedzieć... Nawet niechcący... I... Za duzo tłumaczenia, za mało czasu, proszę, powiedz mi tylko, czy mi pomozesz. Jezeli nie chcesz, to zrozumiem, Heimdall odeśle cię z powrotem... - Usiadłam bezradnie na fotelu i popatrzyłam na małą, strasznie się męczyła.
Gapiłam się na nią w zupełnym szoku. Ciszę przerywało tylko ciche popłakiwanie małej. W jednej chwili głośno wypuściłam z płuc wstrzymywane z nerwów powietrze, a w drugiej byłam juz przy siostrze, mocno ją przytulając.
- Boze, jesteś taka głupia! Mogłaś mi powiedzieć wcześniej! - powiedziałam zdenerwowana, ale zaraz potem skarciłam się w myślach za mój ton. - Nie, ja jestem głupia, mogłam się domyślić, ze dzieje się coś złego i zareagować, przepraszam... Przepraszam. Zrobię wszytsko, zeby wam pomóc. Powiedz tylko co, kochanie. 
Wtuliłam się w siostrę z całej siły, powoli się wyciszając. Przeciez musiałam zachować spokój, dla małej. Wzięłam kilka wdechów i odsunęłam się od Ruski, patrząc jej w oczy.
- Masz rację, jestem strasznie głupia. - Uśmiechnęłam się delikatnie, lecz słysząc kolejny krzyk córki natychmiast spowarzniałam. - Wszystko było z nią dobrze, i wszystko by było, ale nie spodziewałam się, ze... - Nie, w ten sposób na pewno nie złozyłabym dobrej wypowiedzi. - Kiedy byłyśmy małe praktycznie od urodzenia chorowałyśmy, az do wieku dziesięciu lat nieustannie chodziłyśmy z wysoką gorączką, a raczej lezałyśmy. - Potwierdziła kiwnięciem głowy, więc kontynuowałam. - Mała tez musi przez to przejść, ale jej ojcem jest Loki... mała w genach odziedziczyła bardzo wolne starzenie się. Ona się niedługo zamęczy i nie wiem, co robić. Nie odbiorę jej mutacji... To ją zabija... - Zasłoniłam tylko ręką usta i ponownie wybuchłam płaczem, osuwając się na ziemię.
Nie potrafię opisać nawet tego jak ja się wtedy czułam, a to co przezywała Detalli. Ciągle przytulałam ją do siebie, starając się nie wybuchnąć płaczem. 
- Boze... tak mi przykro... to straszne. Musi być jakiś sposób, prawda? Musi być... 
- Miałam... miałam nadzieję, ze ty... Ze ty będziesz miała jakiś pomysł. - Chlipiałam cięzko, zalewając bluzkę siostry kolejnymi łzami.
- Jeju, kochana... J-ja... nie mam pojęcia co mogłybyśmy zrobić, myślałam, ze moze wy tutaj wpadliście na coś, macie o wiele większe mozliwości niz my na Ziemi. 
Nie miałam pojęcia co robić, czulam się zupełnie bezsilna, a Detalli trzęsła się coraz bardziej, bojąc się o zycie swojej córeczki. 
- L-Loki siedzi od kilku dobrych dni nad księgami... W ogóle nie sypia... Szuka odpowiedzi...
Popatrzyłam na Ruskę, szukając w jej spojrzeniu otuchy, ale poczułam kolejną potrzebę wtulenia się w siostrzyczkę, jak ja mogłam tyle bez niej wytrzymać.
- Kochana, nie wiem jeszcze jak, ale jestem pewna, ze wszystko się ułozy. Zobaczysz. - Przytuliłam ją jeszcze mocniej, o ile to mozliwe. Moje spojrzenie powędrowało do kołyski.- Hej, siostrzyczko, właściwie nie przedstawiłaś mi jeszcze mojej kochanej siostrzenicy, wiesz? Nie wiem nawet jak ma na imię! 
Widziałam delikatny uśmiech na jej twarzy i miałam nadzieję, ze przebrniemy przez to wszyscy razem. 
Popatrzyłam na nią, juz trochę rozweselona, po czym szybkim tuchem zerwałam się z podłogi i podeszłam do kołyski. Malutka spojrzała na mnie tymi swoimi niebieskimi oczkami i, choć bardzo źle się czuła, uśmiechnęła się na mój widok. Wzięłam ją delikatnie na ręce.
- Pamiętasz, jak kiedyś zastanawiałyśmy się nad imionami dla dzieci? Zaproponowałaś wtedy dla asgardzkiej dziewczynki imię Kaleah. Tak tez ją nazwałam. - Uśmiechnęłam się do niej, czekając na reakcję. - Chcesz ją potrzymać?
- Jejku, naprawdę?... - Nie potrafiłam powstrzymac uśmiechu, widząc z jaką miłością moja siostra trzyma swoje dzieciątko i poprawia tej ślicznotce włoski. - Moze na chwilkę... Mała Kaleah... Juz ją kocham...
Det podała mi małą, która podbiła moje serce w pięknym stylu. 
- Kochana, co? - Uśmiechnęłam się, moja siostra trzymała moją malutką córeczkę, widok jak z obrazka, gdyby tylko jeszcze wszystko się układało. - Coś czuję, ze masz to samo co ja, gdy zobaczyłam małą Remy... Szybko jej nie dostanę? - Zaśmiałam się i skrzyzowałam ręce na piersi, jednak dalsze pogadanki przerwał łomot drzwi uderzających o ścianę. Hałas skutecznie przestraszył małą, która dopiero co sie uspokoiła.
- Kocha... Ruska? - Loki nie dokończył przywitania i zatrzymał się w sekundzie, gdy tylko zobaczył siostrę w naszej komnacie. - Co tu... Cześć... Co tu robisz?
- Cześć - powiedziałam, próbując uspokoić małą, którą wciąz trzymałam. To było niesamowite uczucie, była tak delikatna, ze bałam się poruszyć. - Dopiero przybyłam. Jakby co, to mogę wyjść, jeśli chcecie pogadać... - zaproponowałam, z zainteresowaniem śledząc jego poddenerwowanie. 
- Coś ty. - Po czym podszedł do swojej szwagierki i bardzo delikatnie objął. - A co u mojej malutkiej. - Nachylił się nad Kaleah z radością i pobawił się chwilę w łapanie palców. Przerwał, gdy tylko zobaczył wzrok Ruski, mówiący "no proszę, proszę muchomorku". - Ekhem, zapytałbym się co u ciebie, ale mam wazne wieści...
- Loki, kochanie. - Przerwałam mu i podeszłam się przytulić, wyglądał na strasznie wymęczonego, jednak mimo to nie zamierzał odpuszczać. - Proszę cię, prześpij się, chociaz chwilę, potem wrócisz do swoich ksiąg.
- Kiedy to wazne! - Zaprotestował i stanął przed nami, gotowy do obwieszczenia swojego odkrycia. - Jest sposób by jej pomóc! - Chciałam juz rzucic mu się na szyję ze szczęścia, ale powstrzymało mnie przekonanie, ze zawsze musi być jakieś "ale". - Dawno temu, gdy wojny były codziennością, królowie ginęli niekiedy bardzo szybko. A ich dziedzice byli za młodzi, by móc objąć nalezną im władzę. Wtedy podawano im specjalne owoce o mocy przeciwnej do Asgardzkich jabłek. Gdy małe dziecko sporzyło taki owoc jego rozwój przebiegał o wiele szybciej, zarówno rozwój ciała jak i umysłu. W zalezności od tego, jak szybko i o ile lat miało podrosnąć dziecko, tyle podawano mu specjalnego przecieru. - Urwał swoją wypowiedź, najwyraźniej nie widząc, iz czekamy na ciąg dalszy.
- No mów! Co dalej! - próbowałam go zmobilizować, sama byłam niecierpliwa, a kiedy patrzyłam na minę mojej siostry wiedziałam, ze cierpiała katusze, chcąc się jak najszybciej dowiedzieć. - No i gdzie jest haczyk? 
Loki wziął głębszy oddech, przestąpił z nogi na nogę, podrapał się po karku. A później wziął kolejny oddech. 
- Problem w tym, ze juz wiele tysięcy lat temu zlikwidowano te drzewa z powierzchni Asgardu, ich moc była zbyt duza, a spiskowcy chcieli jej uzywać w bardzo złych celach. Panujący wtedy król ukrył ostatnie nasiono tego drzewa w Mitgardzie... A chyba dobrze wiecie co się stało ze wszystkimi reliktami tam umieszczonymi.
Spojrzał w dół, bawiąc się swoimi palcami. Chciałam coś powiedzieć, ale odebrało mi mowę, z błaganiem popatrzyłam na siostrę.
- Ooo... chyba rozumiem ten tok myślenia i ani trochę mi się nie podoba. Kontrolnie popatrzyłam na ich twarze, które wyrazały dość, by zrozumieć jakich słów, próbują właśnie uniknąć. Chyba kazdy przedmiot kosmicznego/magicznego/czortwiejakiego został przejęty przez SHIELD, a jak od niedawna powszechnie wiadomo - to praktycznie to samo co... HYDRA. Czyli Hydra ma nasianko, które moze uratować moją małą siostrzenicę. Czemu wszechświat nas nienawidzi... Przez chwilę w zupełnej bezradności gapiłam się w podłogę, chciało mi się tylko płakać. A później popatrzyłam na małą. Zwróciła na siebie uwagę wszystkich, kiedy po raz kolejny się rozpłakała. Skrzyzowałam spojrzenia z siostrą i wiedziałyśmy, ze juz za chwile zaczniemy działać i choćby nie wiem co zdobędziemy to nasionko!
- Zanim radośnie krzykniemy "siostry znowu w akcji!", moze obmyślmy plan, jakikolwiek. Chodzi tu o Hydrę, jak mamy znaleźć akurat tę bazę, w której ukrywają nasionko, lub drzewo, kto wie czy nie zaczęli ich uprawiać?
Chodził w kółko jak głupia, dopóki Loki nie chwycił mnie za ramiona i przytulił do siebie, co miało znaczyć "wszystko będzie dobrze". Na razie jednak nic nie układało się ponaszej myśli.
Z westchnieniem wziąłam małą z powrotem do siebie i bardzo delikatnie ją objęłam, musiałam znaleźć sposób. Patrzyłam na Kaleah z całą miłością jak i smutkiem jakie tylko się we mnie kryły, to nie mogła być łatwa misja, ale trzeba było działać, od zaraz. Pocałowałam malutką w czoło i z bólem odłozyłam do kołyski, nie mogąc oderwać od niej wzroku.
- Wracam z Ruską na ziemię. - Oznajmiłam, w końcu patrząc na Loki'ego, po raz kolejny zaskoczyłam go tego dnia. - Bez sprzeciwu... Proszę...
- Pójdę poszukać Sky - powiedziałam, bo zaczęło się robić niezręcznie. Najwyraźniej potrzebowali chwili dla siebie na rozmowę. Szybko wyszłam w komnaty i od razu zatrzymałam się w miejscu. Nie miałam pojęcia którędy iść, ale... nie chciałam tam wracać i im przerywać. Ruszyłam w pierwszą lepszą drogą, a wkrótce przez okno zobaczyłam dziedziniec, skąd potrafiłam trafić do zbrojowni. Dotarłam tam w dziesięć minut. Straznik właśnie pokazywał Sky podstawowe ruchy we władaniu mieczem, a ona wyglądała na zachwyconą. Przez chwilę przyglądałam się temu z uśmiechem, ale szybko otrząsnęłam się z tego ślicznego obrazka, który widziałam przed sobą. 
- Sky... - zawołałam ją. - Wracamy. Detalli leci z nami. 
- Tak szybko...? - jęknęła, ale oddała miecz straznikowi. 
- Tak, nie zadawaj pytań i błagam, nie próbuj nawet prosić zebyś mogła zostać dłuzej.
- Okej...
Ruszyłysmy w kierunku Bifrostu, gdzie spodziewałam się zastać siostrę, ale wciąz nie nadeszła. Czekałyśmy cierpliwie. 
Loki poprosił jedną ze słuzek, by ta zabrała na chwilę małą z pokoju. Gdy tylko drzwi się za nimi zatrzasnęły, bałam się, ze czekać mnie będzie kłutnia. Byłam gotowa przyjąć wszystko... No moze oprócz silnego uścisku. Natychmiast odwzajemniłam gest i połozyłam głowę na ramieniu ukochanego.
- Myślałam, ze będziesz zły. - Powiedziałam cicho, nie mogąc sie od niego oderwać.
- Nie mógłbym, ale nie chcę cię tez puszczać tam samej, to niebezpiecznie. - Był bardzo zmartwiony, a ja wiedziałam, ze było to całkiem słuszne i nawet nie próbowałam przekonywać go, ze będzie inaczej.
- Wiele razy opuszczałeś Asgard, z armią i twoim bratem, zeby opanować chaos i bunt na innych planetach. Nigdy nie protestowałam, chociaz wiedziałam jakie to niebezpieczne. Teraz ty musisz pozwolić mi odegrać moją bitwę i trochę się pomartwić. - Uśmiechnęłam się na wspomnienie mamy Lokiego i jej powiedzonka, jak widać asgardczyk pomyślał dokładnie o tym samym.
- Moja kolej, zeby się troskać.
- I zająć się małą. - Upomniałam go. - Będzie cię potrzebować i nie nad ksiązkami, ale tutaj, w tym pokoju. 
Popatrzyłam na niego zmartwiona, sama nie wiedząc czy da radę, ale przeciez jakoś musiał. Staliśmy tak chwilę w milczeniu, a potem kolejnych kilka sekund, to patrząc się na siebie, to na podłogę, niczym dzieciaki, trochę speszone swoim widokiem, same nie wiedzące czemu tak się dzieje. Zresztą o czym tu było rozmawiać, liczyło się wtedy tylko jedno, dobro Kaleah, dobro mojej rodziny... której połowę zostawiałam w Asgardzie.
- Poradzisz sobie. - Szepnął, po czym powoli zblizył usta do moich, czułam się tak, jakbym całowała go po raz pierwszy, za kazdym razem było to tak samo magiczne uczucie, niestety tym razem wzmocnione smutkiem i strachem. - Będę tu na ciebie czekał, kocham cię.
- Ja ciebie tez.
Wyszłam, nie mówiąc juz nic więcej. Znalazłam tylko pokojówkę, by ostatni raz pozegnać się z córeczką, którą właśnie zanosiła z powrotem do kołyski i popiegłam w stronę Bifrostu.
- Juz jestem. - Rzuciłam do Ruski, pozostało juz tylko wejść w tęczowy most. 
Po kilku sekundach stałyśmy juz przed moim domem, a kilku stajennych przerwało pracę w malowaniu stajni, by przyjrzeć się temu zjawisku. Machnęłam na nich ręką, bye nie zwracali uwagi na Bifrost i pognałyśmy do domu.
- Zadzwonię do Heilari - powiedziałam, w pośpiechu wyjmując z kieszeni komórkę. W Asgardzie nie by nie będziesz mogła z nami nigdzie jechać, gdziekolwiek w ogó... - Przerwałam, bo w słuchawce odezwał się znajomy głos. - Em... hej. Mamy problem i potrzebujemy twojej pomocy... gdzie jesteś?
- W Brazylii. Co tam się dzieje? To pilne?
- Bardzo. Błagam, przyleć...
Przez chwilę zastanawiała się, ale w końcu powiedziała, ze będzie za kilka godzin i rozłączyła się bez ostrzezenia. Popatrzyłam na Detalli, która zadumana, opierała się o ścianę w salonie. 
- Moze powinnam skontaktować się z Coulsonem? Dwie agentki z jego zespołu działały pod przykrywką w Hydrze przez jakiś czas. Moze coś pamiętają? 
Skinęła głową.
- No dobra, a ty zajmij się kimś innym. Zadzwoń do Starka, moze znaleźli jakieś informacje, kiedy szturmowali bazy, szukając berła. Masz telefon?
- Emm... pewnie... W Winter Mist, w Australii.
Wzruszyłam ramionami trochę speszona. Ruska tylko spojrzała na mnie, potem na Sky i nim ta zdązyła zareagować, wyciągnęła z kieszeni jednej z wiszących kurtek telefon komórkowy. Po niezadowolonej minie Sky mogłam wnioskować, ze był jej.
- Tylko na chwilę. - Uśmiechnęłam się i zaczęłam wykręcać numer do rezydencji Stark, o dziwo nawet nie pomyliłam numeru. - Jarvis, nie teraz, natychmiast do Starka! To pilne!
- Pan Stark karze przekazać, ze go nie ma.
- Cudownie. - Prychnęłam i zaczęłam mówić o wiele ostrzejszym tonem. - To połącz z Pepper i niech przekaze Tony'emu, ze chyba jednak właśnie siedzi z nią na kanapie!
Nie musiałam długo czekać, by usłyszeć przyjacielski, aczkolwiek trochę zmartwiony głos.
- Halo, Sky, co się stało kochanie? - Zapytała Pepper.
- Nie Sky, Detalli. - Odparłam najszybciej jak potrafiłam.
- Ojej, dawno się nie słyszałyśmy. Co u ciebie?
- Nie mamy czasu, potrzebuję Starka.
Juz nic nie odpowiadała, słysząc jej kroki wiedziałam, ze podeszła do Tony'ego, po czym ładnie go prześwięciła. Gdyby jeszcze to pomagało...
- Detalli, miło, ze się odezwałaś, ale mam inne plany, więc radzę się streszczać. - Jego ton wyprowadził mnie z równowagi całkowicie, ostatnimi resztkami sił panowałam nad sobą na tyle, by telefon nie oberwał.
- To radzę je zmienić! Ruszaj do cholery tę dupę do Echo Valley! A jak cię tu nie będzie za chwilę, to do końca zycia nie zaznasz spokoju! Mozesz... mi... WIERZYĆ!... 
- Cholerni telepacii i ich groźby... Tylko włozę zbroję i lecę.
- NATYCHMIAST! - Tym przemiłym akcentem zakończyłam rozmowę, a siostra, tak dla bezpieczeństwa, zabrała mi telefon z ręki.
Oddałam Sky jej komórkę, którą od razu misternie schowała i pobiegła do swojego pokoju. Spojrzałam na siostr dygotała ze złości.
- Ale podziałał - skomentowałam. - Chodź, napijesz się herbatki. I tak nic nie zrobimy póki nie pojawią się posiłki.
Z trudem przyznała rację głośnym westchnięciem i usiadła przy stole, kiedy ja postawiłam czajnik na gazie. Nie odzywałyśmy się ani razu, od kiedy postawiłam przed nami parujące kubki. Dopiero po jakimś czasie usłyszałyśmy dźwięk nietypowych silników i wiedziałyśmy, ze Stark właśnie pojawił się na podwórku. Nie zdązyłam otworzyć mu drzwi, kiedy zrobił to za mnie. 
- To co to za wielka sprawa, hm?
- To od czego by tu zacząć... - Zastanowiłam się, patrząc na drużynę, która oczekiwała opowieści i wyjaśnienia kilku faktów. - Kilka miesięcy temu opuściłam bez słowa pożegnania Midgart w panice, że ojciec zabije mnie i Lokiego. Byłam w ciąży... - Tu urwałam na chwilę by zebrani mogli popatrzyć po sobie i na nowo się skupić. - Wszystko było dobrze, dopóki nie okazało się, że odziedziczyła ten sam gen X, który mam ja, Ruska czy Wolverine. W połączeniu z długowiecznością przekazaną przez Loki'ego... zabijał małą... - Tu załamał mi się głos, czekałam na wsparcie siostry. 
Objęłam ją ramieniem i westchnęłam.
- Kaleah, tak ma na imię mała księżniczka, jest w naprawdę złym stanie. Uwierzcie mi, że jej widok złamałby wam wszystkim serca. Ale Loki znalazł sposób. Istnieje legenda o drzewie, którego owoce potrafią przyspieszyć dorastanie i gdyby udało by się to zdobyć... już wszystko było by dobrze. Problem leży tu, że nasiona albo drzewo, nie wiadomo, znajduje się w posiadaniu Hydry. Nie wiemy też kto dokładnie je ma, albo gdzie konkretnie się znajduje. Może być wszędzie. Dosłownie. Potrzebujemy waszej pomocy żeby je znaleźć i liczy się czas...
Z trudem powiodłam wzrokiem po skupionych twarzach naszych przyjaciół, czekając na jakiś sygnał, jakieś słowa, ruch...
Milczenie, jakie zapanowało na sali było nie do zniesienia i wydawało się trwać wiecznie. Chciałam krzyczeć, wołać o pomoc, prosić o jakąkolwiek reakcje, ale powstrzymałam się, dając im na spokojnie przemyśleć sprawę. Chyba nie słyszeli, że liczył się czas...
- Więc co mamy robić, dokładnie? - Spytała Heilari, pytająco patrząc na Ruskę.
- Jakimś sposobem znaleźć miejsce, skąd później będziemy mogli ukraść nasionko, owoc albo i nawet całe drzewo. Cokolwiek. Błagam...
Nawet nie musicie z nami iść na włam. Chodzi tylko o znalezienie miejsca, z tym sobie nie poradzimy.
Błagalnie gapiłam się trochę na jedną osobę, trochę na drugą, na każda po kolei. Próbowałam wymusić na nich reakcję przez kontakt wzrokowy utrzymując minę smutnego kotka. Siostra cały czas miała taki wyraz twarzy. Liczyłam na to, że szybko odzyskają mowę.- Nie to, żebym miał uprzedzenia. - Odchrząknął Coulson i spojrzał na nas, trochę ze współczuciem, trochę z politowaniem. - Ale... Bóg kłamstw i chaosu, który prawie dwa razy zniszczył ziemię, mówi, że znalazł jakieś drzewko, o którym istnieniu nikt nie ma pojęcia. Które jest w rękach Hydry! Lub w ogóle nie istnieje... I owoc tego drzewka ma pomóc jego córce przeżyć... Ale nikt nie ma najzieleńszego pojęcia gdzie to jest... Skąd mamy wiedzieć, czy to w ogóle istnieje, lub czy Loki nie próbuje was oszukać?!
Na jego słowa uderzyła mnie fala złości, nie, nie złości, furii. Już chciałam poderwać się z miejsca, lecz silny uścisk siostry powstrzymał mnie od tego.
Trzymałam Det w żelaznym uścisku, posyłając Philowi mordercze spojrzenie.
- Nie znasz go teraz, a nawet jeśli... to jest dziecko ludzie! Jego i mojej siostry, Detalli, waszej przyjaciółki! Ogarnijcie się! Ona jest chora, potrzebuje lekarstwa! Jeśli ma to wywołać chaos, ale uratuje jej życie, powinniśmy lecieć po ten pieprzony owoc w podskokach! Ona ma kilka tygodni, jest maleńka, ciągle płacze z bólu. NAPRAWDĘ? Naprawdę zamiast działać siedzicie na tyłkach i szukacie teraz domniemanych podstępów Lokiego? Wiecie co... Naprawdę myślałam, że możemy na was liczyć. Że pomożecie bez słowa. Jak widać trochę się zawiodłyśmy...
Cały czas byłam wściekła, ale musiałam trzymać się kupy, bo inaczej ten pokój zamienił by się w rzeźnię. Detalli zaciskała ręce w pięści i aż buzowała ze złości.
Nie wiedziałam, skąd w Rusce było tyle siły... albo to ja zmizerniałam, ale ani na milimetr nie mogłą się ruszyć, choć z wściekłości rzucałabym się po całym pokoju. Mogłam jedynie myślami przekazać Coulsonowi to, co bym z nim zrobiła, gdyby tylko moja siostra mnie póściła. W jednej sekundzie agnet Phil złapał się z głowę i syknął z bólu, czerpałam z tego radość... Którą natychmiast przerwała mi Ruska, blokując moje wizje.
- Jest pewna rzecz Coulson... jedna... mała... rzecz... Rozmawiając z kobietą nigdy, ale to NIGDY, nie próbuj grozić jej dziecku! - Moje mięście po raz kolejny spięły się do skoku i po raz kolejny uścisk powstrzymał mnie od działania.
Wszyscy zebrani w tym pokoju mieli złe, mało powiedziane, wspomnienia z Lokim i mimo przyjaźni wyglądali, jakby nie byli w stanie przełamac muru, za którym chowali się przed nordyckim bogiem.
- Kochanie. - Zaczęła Heilari, patrząc na siłującą się ze mną Livię. - Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć... Ale zastanów się przez chwilkę. - Widząc mordercze spojrzenie Ruski, skierowane tym razem w jej stronę, pospieszyła z wyjaśnieniami. - Pomogłabym każdemu dziecku i każdemu przestępcy na tej ziemi, jeżeli tylko byś mnie poprosiła, przecież to wiesz. Ale...
- Ale Kaleah, czy jak jej tam, nie jest z TEJ ziemi. - Skończył za nią Stark, widząc, że Heilari była gotowa zmienić swoje zdanie i ulec prośbą mojej siostry. Tony dla własnego bezpieczeństwa sprawdził, czy zbroja jest tuż obok niego, gotowa do działania. - To dziecko Lokiego, odziedziczyło po nim długowieczność, mogło też dostać w genach zdolności magiczne i jego charakter... Dodatkowo ma waszą mutację, więc niedługo wyjdą jej pazurki i będzie się potrafiła regenerować. Już brakuje tylko tego, żebyście zalali ją adamantium i proszę! Mamy broń masowego rażenia, której nic nie będzie w stanie dotknąć! Skoro przyroda chciała, by TO umarło, to chyba coś znaczy!
Tak dawno nie wysuwałam pazurów, wystarczyły tylko jego słowa, określenie mojej córki "TYM" i życzenie jej śmierci, bym na nowo przypomniała sobie to uczucie. Ból a zarazem żądza mordu. Prawie zapomniałam jak wyglądały moje pazury, nic się przez ten czas nie zmieniły, takie same jak siostry czy taty, wystarczyło ich teraz tylko użyć. Jeden mały skok, tak jak uczył nas Wolverine... a jego głowa... POLECIAŁA BY NA DRUGI KĄT TEJ SALI!
Kolejne powstrzymanie przez moją siostrę, jednak słabsze niż poprzednie.
- Wiecie co... Jeśli nie chcecie być częścią tego, to po prostu wyjdźcie. Nie wiedziałam, że jesteście tacy nieczuli i tylko zgrywacie bohaterów. To dziecko nic wam nie zrobiło, nic. Jest niewinne. Ale nie, ono musi płacić za to, co kiedyż robił Loki. Bo tak. Dzięki za wasz cenny czas. Macie piętnaście sekund zanim puszczę moją siostrę, która z pewnością poderżnie wam gardła, jeśli nie opuścicie mojego domu.- To się nie musi tak skończyć. - Słysząc znajomy głos Ruska prawie mnie puściła, prawie. - Przysługa za przysługę?
Do salonu wszedł uśmiechnięty Bucky, w swoim "roboczym" stroju i wielkim karabinem w ręku. W pierwszej chwili chciał uścisnąć Livię, jednak po analizie obrazka, jaki zastał, stwierdził, że w tym momencie mogłoby się to źle skończyć dla zebranych, gdyby Ruska na chwilę oderwała ręce ode mnie. Usiadł więc naprzeciwko niej na wygodnym fotelu i czekał, jak ktoś zareaguje. Panowała jednak cisza, kto by się spodziewał, że zebrani będą jeszcze bardziej zdziwieni.
- Nic mi nie powiesz? - Zimowy Żołnierz spojrzał na Livię

- Nie to, co chciałbyś pewnie usłyszeć – odpowiedziałam zdziwiona po wstępnym odzyskaniu kontroli nad sobą. - A-ale o co w ogóle chodzi?... - zapytałam, czując się niemożliwie głupio. Jednak siostra odzyskała werwę po chwilowym szoku i energicznie ruszyła się w kierunku Tony'ego i Coulsona, jednak zdołałam ją zatrzymać. Ciekawe jak długo jeszcze, swoją drogą. Z drugiej strony zupełnie ją rozumiałam i za to, co te barany powiedziały, pewnie oberwałyby później tez ode mnie, o ile zostałoby z nich coś, po napadzie Det.
- Cóż... - Uśmiechnął się pod nosem, a potem westchnął na zmianę tematu. - Wszystko już załatwione.
- To znaczy?
- Profesor działa i da znać, kiedy znajdzie informacje. To może chwilę potrwać, no ale i tak będzie szybciej niż... przy innych metodach. - Omiótł wzrokiem zebrane kółko kryzysowe.
- Chwila, chwila... o czym ja nie wiem? - Byłam już trochę skołowana. Może tymi niebieskimi oczami, a może tym, co mówił ich właściciel.
- No, to może zajmę się wyjaśnieniem... - Opanowałam się na tyle, by schować pazury i wzbudzić w siostrze zaufanie, że nic złego nie zrobię, przynajmniej na tyle zaufania, by mogła mnie puścić, wykorzystałam to by podać rękę Bucky'emu. - Poprosiłam go o pomoc, wiesz, już razem pracowaliście, stwierdziłam, że to świetny pomysł. Jak widać tak! - Lecz widząc nadal nic nie rozumiejącą siostrę, podjęłam się dalszej wypowiedzi. - Echhh, Bucky skontaktował się z Xavierem, by ten przeszukał wspomnienia jego wspomnienia i połączył je z tym, co kiedyś znalazł w twojej głowie. Jak widać Profesor zawsze nam pomoże, bo już prowadzi poszukiwania. - Dziękuję.
Uśmiechnęłam się do Zimowego i wróciłam na miejsce, rzucając zabójcze spojrzenia Coulsonowi i Starkowi. Chociaż bali się naszego siostrzanego duetu, to ciekawość nakazywała im nie ruszać się z miejsca i obserwować dalsze poczynania zdziwionej Ruski.
- Aha – powiedziałam. - Skoro tak... - Nie bardzo wiedziałam co robić, w końcu jednak uznałam, że żadna chwila przeznaczona na ochrzanianie kogoś nie jest chwilą zmarnowaną. Zwróciłam się do naszych szanownych gości.
- Widzicie? Jakoś niektórzy potrafią pomóc i...
Przerwał mi huk wystrzału z karabinu z bardzo bliskiej odległości. Zauważyłam, że drzwi na zewnątrz są otwarte i ciągnąc za sobą siostrę pobiegłam tam, by zobaczyć rozpromienioną Sky, dzierżącą wspomniany karabin.
- Zestrzeliłam gołębia! - krzyknęła radośnie, a dopiero potem uświadomiła sobie, że nie będę z niej dumna.
Zanim zdążyłam nabrać powietrza, by zaoferować jej dożywotni szlaban bez możliwości odmowy, Bucky zabrał jej broń.
- Powinnaś zapytać - powiedział, siląc się na poważny ton.
- Czy mogę pożyczyć twój karabin? Proszę? - zapytała słodkim głosikiem, ale kiedy ostrzegawczo kaszlnęłam od razu mina jej zrzedła. - No wiem, wiem, mam iść do pokoju, a o 7 rano wstać na karmienie koni - westchnęła i poczłapała do domu.
- Dzieciak ma dobre oko - skomentował Zimowy Żołnierz.
- Nawet nie zaczynaj.
Zdecydowanie nie byłam w nastroju na omawianie snajperskich zdolności mojego starczego dziecięcia, a już na pewno nie z nim. Zaprowadziłam Detalli z powrotem do salonu, ale była już spokojniejsza. Smutna, ale spokojniejsza. W pewnym momencie na jej twarzy zauważyłam coś, co mogło być reakcją na nowo otwarte połączenie telepatyczne. Czyżby to był Xavier?
W pierwszej chwili ucieszyłam się, gdy głos Xaviera zabrzmiał w mojej głowie, miałam nadzieję, że wszystko się szybko wyjaśni, że będzie dobrze. Liczyłam na jakąś bazę w stanach, Europie, Azji, nie ważne gdzie, chciałam, żeby tylko była w marę łatwa do zlokalizowania. Jednak z każdym kolejnym przekazywanym słowem zrzedła mi mina i przeklinałam samą siebie w duchu za moje nadzieje względem położenia drzewa. Gdy tylko skończył przekazywać mi informacje, weszłam z powrotem do salonu, gdzie zebrała się cała reszta.
- Xavier znalazł bazę. - Ruska, Bucky i Heilari chcieli już zareagować radością, jedna szybko im przeszkodziłam. - Nie cieszcie się na zapas... Xavier nas pokieruje do samego wejścia, lecz problem leży w tym, że to Antarktyda...
Popatrzyłam po twarzach zebranych, czekając na jakąś reakcję. Jak na razie musieli przetrawić informacje.

Mogłam myśleć tylko o tym jak bardzo, ale to bardzo nienawidzę zimy i mrozu, ale starałam się, żeby moja twarzy wyrażała jedynie coś w rodzaju „Jupi, wiemy gdzie jest nasionko, hurra!”. Po kilku sekundach przytuliłam siostrę.
- Wszystko będzie dobrze, to już połowa sukcesu. Teraz trzeba to tylko zdobyć.
- Załatwię transport – powiedziała Heilari, wstając i jednocześnie wystukując już jakiś numer na swojej komórce. Zniknęła w kuchni i Detalli popatrzyła na pozostałych. Podążyłam za jej spojrzeniem, ale oni wciąż się nie odzywali. Aktywnie analizowali informacje, w ciszy i skupieniu.
- Za godzinę? Pasuje wam? - usłyszeliśmy Heili.
- Jasne, świetnie! - odkrzyknęłam jej. - Musimy tylko znaleźć kożuchy czy coś i w drogę. - Uśmiechnęłam się do Det, która nieśmiało, nie chcąc sobie jeszcze robić nadziei, uniosła kąciki ust.
Wiedziałam, że za entuzjazmem mojej siostry wcale nie krył się taki radosny nastrój, przecież nienawidziła zimna. Ale byłam jej wdzięczna, że tak starała się zatuszować swoją niechęć. Zarzuciłam jej rękę na ramię i spojrzałam na sceptyków siedzących przed nami bardzo, ale to bardzo znaczącym wzrokiem.
- Dobra, nie musicie tego robić dla nas i dla mojego dziecka. Ale macie właśnie okazję zinfiltrować bazę Hydry, to jak mniemam bardzo dobrze ukrytą. - Widziałam rodząca się aprobatę na ich twarzach. - Na miejscu pójdziecie sobie w swoją stronę, załatwiać kolejnych agentów, a siostra i ja poszukamy drzewka.
- W sumie może być... - Coulson zdawał się myśleć nad tą sprawą a jasnym było, że wiele przyjdzie ze zgody korzyści. - Zgłoszę Fury'emu to jako akcję, będziemy mieć więcej ludzi. Pójdziemy na teren oddalony od tego waszego mitycznego chwastu i odwrócimy uwagę Hydry, będziecie miały do załatwienia pewnie tylko małą grupkę agentów.
Trochę odetchnęłam z ulgą, choć wiedziałam, że Phil tak szybko nie przekona go ani do Loki'ego, ani do Khaleah. Przynajmniej język korzyści nakłonił go do wzięcia udziału w misji.
Trochę przykro mi było, że lecą z nami tylko dlatego, bo chcieli rozwalić tę bazę, a nie dlatego, że faktycznie poczuli jakąś nić sympatii do mojej maleńkiej siostrzenicy, ale trudno. Przynajmniej miałyśmy jakieś tam wsparcie. Stark poleciał do siebie, żeby później wraz z Avengers przybyć do wrogiej bazy Quinjetem. Coulson wraz ze swoją ekipą również szybko się zwinął, żeby opracować swój własny plan i strategię. Ja zaprowadziłam siostrę na strych, gdzie trzymamy zimowe rzeczy i wybrałyśmy sobie wszystko, co tylko mogło nam się pomóc zabezpieczyć przez chłodem. Kiedy zniosłyśmy rzeczy na dół, Heilari popatrzyła na nas z politowaniem.
- Moje drogie, takie kurteczki nie pomogą wam w ekstremalnych warunkach na biegunie południowym. Mój kumpel przywiezie dla nas profesjonalny sprzęt razem ze sobą w roli pilota i porządnym myśliwcem. Jeśli już coś załatwiam, to robię to porządnie.
Uśmiechnęłyśmy się do niej. Może i ona nie przejmowała się losem dziecka, ale chociaż przejmowała się losem moim i Detalli.
Z niewielkim spóźnieniem przyleciał po nas ów kumpel. Już na pokładzie wszyscy założyliśmy na siebie specjalnie ubrania, chroniące przed rekordowo niskimi temperaturami. Zajęliśmy miejsca i czekaliśmy. Nikt się nie odzywał. Co jakiś czas tylko w radioodbiorniku słychać było Coulsona lub Starka, podających swoje pozycje, lub pilota, który do mikrofonu podawał nasze współrzędne. Miał to być skoordynowany atak z trzech frontów.
Jako że w świetle całej tej sytuacji praktyczni nie byłam w stanie mówić, a co dopiero myśleć, moja siostra zaczęła rozmawiać przez radio z Coulsonem i Kapitanem na temat ataku. Plan zakładał, że wszyscy z Avengers mieli urządzić Hydrze chaos, najlepiej jak najdalej od miejsca, w którym znajdowaliśmy się my, mieli być łatwi do wykrycia i bardzo bardzo bardzo głośni. Gdy dostanie krótki sygnał, że zwrócili na siebie uwagę możliwie jak największej liczby agentów, do akcji wkroczymy my. Oddział Coulsona miał się włamać z nami do środka, ale gdy już się tam znajdziemy, pójdziemy we własnych kierunkach. Żeby wszystko poszło sprawnie Xavier postara się wysyłać pilotom wiadomości, gdzie mają lądować, po tym będziemy zdani na siebie i na wszystkie wskazówki, które w tym momencie przekazywał mi Profesor.
- Już prawie na miejscu. - Obwieścił pilot, na ten znak poinformowałam telepatycznie Xaviera, że myślami ma przekazać wszystkim pilotom jak lecieć.
- Siostro, informuj Avengers, że mają być gotowi do ataku. - Powiedziałam pewnie i wyjrzałam przez okno, lecz nic nie dostrzegłam, otaczała nas z zewsząd biała przestrzeń. No pięknie...
Użyłam słuchawek i miniaturowych mikrofoników, które dostaliśmy wcześniej od Starka. Tak oni kontaktowali się między sobą na każdej misji. Nasz pilot wylądował za okazałą zaspą, żeby nie było nas widać tak od razu. Niestety jeśli naprawdę chcieliśmy pozostać niezauważeni, musieliśmy zostawić maszynę w odległości dwóch kilometrów, żeby nie wykryły nas radary w bazie Hydry. Na myśl o wyjściu denerwowałam się jeszcze bardziej, ale myśl, że ta sprawa jest śmiertelnie ważna, dawała mi motywację do działania. Zerknęłam na siostrę, która siedziała na swoim miejscu, czekając na sygnał do wyjścia. W końcu usłyszałam w słuchawce krótkie "ruszajcie, zaczynamy atak".
- Detalli, w drogę - powiedziałam, z niespokojnym westchnieniem. - Musimy dotrzeć tam jak najszybciej.
Jedynie pilot został w myśliwcu. Ja, moja siostra, Heilari i Bucky zaczęliśmy maszerować w kierunku, jaki wskazywał nam GPS. Niedługo potem zobaczyliśmy duże wzniesienie, które po kolejnych minutach marszu okazało się być białym dachem olbrzymiej budowli. Zdaliśmy sobie z tego sprawę kiedy jeden z końców tegoż dachu eksplodował. Przyspieszyliśmy tempa i dopiero wtedy mogliśmy usłyszeć odgłosy walki, wystrzały, huki granatów, burzące się elementy zabudowań, krzyczący ludzie.
- Szybciej! - Heili popędziła nad do truchtu. Znalezienie wejścia nie byłoby takie proste, gdyby obok nas nie pojawił się oddział Coulsona z technologicznie zaawansowanymi urządzeniami. W mig znaleźli ukryte drzwi. Bez zbędnych ceregieli weszliśmy do środka, modląc się, by Hydra nie pozostawiła tu żadnych swoich sił. Albo chociaż żeby było to absolutne minimum, z którym moglibyśmy się rozprawić w kilka sekund.
- Rozdzielamy się. - Powiedział twardo Coulson gdy już byliśmy w środku metalowego i nieprzyjemnego dla oka korytarzu. No, przynajmniej było ciepło.
- Informujcie nas na bieżąco. - Zarządziłam i ruszyłam szybkim krokiem przez jedno z odgałęzień korytarza.
Choć wszystko woleliśmy uniknąć walki, zarówno siostra jak i ja wysunęłyśmy pazury, a Zimowy Żołnierz miał karabin w gotowości. Przemykaliśmy przez korytarze najciszej jak się dało, wyłączając każdą z możliwych kamer dzięki małym pluskwą, które przekazał nam Phil.
Przekazałam siostrze "mapę", którą telepatycznie dał mi Xavier. Było to tak naprawdę złożone w całość wspomnienia kilku osób, w taki sposób, by stworzyć drogę do drzewa. Problem w tym, że każdy ze skrętów wyglądał tak samo, a niektóre łączniki miały po kilka odgałęzień, tylko z pomocą Liv udało nam się to wszystko rozpracować.
Co chwila korytarzem, z krzykiem bojowym na ustach, przebiegały kolejne oddziały Hydry, albo kryliśmy się wtedy w ciemnych, bocznych, cienkich korytarzach, albo bezszelestnie rozprawialiśmy się z nimi. Kto by się w końcu spodziewał, że po przebiegnięciu zakrętu zostanie przebity pazurami z adamantium... lub nadziany na nóż Bucky'ego, któremu nie podobała się koncepcja ciszy. Większość jego sprzętu bowiem robiła raczej duży hałas.
Szło nam całkiem nieźle, trzymaliśmy dobre tempo i nie zostawialiśmy za sobą aż tak wielu trupów. Niestety nie mogło iść zbyt łatwo, na jednym z łączników wpadliśmy prosto na grupę około piętnastu agentów Hydry.
- To co teraz? - Rzuciłam do przyjaciół, będąc gotową do ataku.
Wszyscy agenci w jednej sekundzie padli na ziemną posadzkę jak muchy. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy Heilari, która powoli opuszczała wzniesione wcześniej dłonie.
- Nie ma za co - odparła. - No już, jazda! - dodała, gdy wciąż nie ruszaliśmy się z miejsca.
Od razu się obudziliśmy i starając się nie nadepnąć na... martwych lub uśpionych agentów, pokonaliśmy kolejny korytarz. Dotarliśmy do windy.
- Wygląda na to, że musimy zjechać o pięć poziomów - powiedziałam na głos, wyobrażając sobie mapę.
Det skinęła głową i wcisnęła guzik. Kiedy drzwi się otworzyły, zobaczyliśmy za nimi kolejnych czterech agentów, których bez zamyślenia ja i siostra nadziałyśmy na pazury. Bucky i Heilari wywalili ich na korytarz. Chwilę później w ciszy zjeżdżaliśmy już na dół. Było ciemno, jeśli nie liczyć małej lampki na suficie, emitującej rażące, niebieskie światełko. Winda zatrzymała się na odpowiednim poziomie. Przylgnęliśmy do ścian, obawiając się wrogich agentów na korytarzu, ale było pusto. Wymieniliśmy spojrzenie i szybko ruszyliśmy przed siebie. Przed nami leciały maluteńkie drony, które podarował nam Phil. Skanowały korytarz w poszukiwaniu ukrytych przejść albo ludzi, którzy mogli nam zagrażać. Dzięki temu mieliśmy przewagę, ale urządzenia wciąż nic nie znajdowały. Tak dotarliśmy do końca korytarza. Dotknęłam ściany, która co jakiś czas dziwnie wibrowała. Dało się tez słyszeć naprawdę niepokojące odgłosy.
- Wydaje mi się... że Avengers właśnie burzą wszystko, co znajduje się dokładnie nad nami... - powiedziała Detalli, odgadując moje obawy.
- Każ im przez to swoje cudo w uszach ogarnąć Hulka, bo zaraz sufit nas zmiażdży, ja spróbuję coś znaleźć.
- Jesteś pewna, że to tu? - Zapytała niepewnie Heilari, nie widząc żadnej zmiany w odczytach drona.
- Tak! - Zdenerwowana wykrzyczałam w jej stronę. - Przepraszam... bardzo się denerwuję, to musi tu być!
Nie musiałam jej dwa razy powtarzać, podczas gdy Ruska panicznie próbowała skontaktować się z Avengers, ja w równie dużych nerwach próbowałam znaleźć choć ślad. Niestety, wszędzie czysto, to wyglądało jak ślepy zaułek. Kilka razy powtarzałam w myślach całą mapę i porównywałam ją do trasy, którą przeszłyśmy. Przecież to musiało być to miejsce!
Wtedy spojrzałam delikatnie w dół i chwyciłam w dłoń wisiorek, podarowany mi przez Loki'ego, nie ważne jak daleko bym nie była, wisiorek miał go odnaleźć, odnaleźć dzięki Asgardowi... Natychmiast mnie olśniło i wstąpiły we mnie nowe siły, śliczny kryształek mienił się jak nigdy na wszystkie kolory tęczy, wyczuwał coś, co pochodziło z Asgardu, a im bliżej tego czegoś byłam, tym ono dawało mocniejszy blask. Metodą prób i błędów doszłam do odpowiedniej ściany i wbiłam w nią z całej siły pazury, bolało jak diabli i myślałam, że zaraz je złamię, ale w końcu ukryte drzwi drgnęły.
- O Boże...
Szepnęłam tylko i patrzyłam zamurowana na to, co znajdowało się w środku... i nie chodziło o ogromne drzewo o pniu, przez który zdawała się przepływać krew i jego mieniące się na złoto i srebrno liście, ale o wszystko co było wokoło... To wyglądało jakby szykowali się do wojny, wielkiej wojny. I ta pracownia alchemiczna w jednym z boków, w której z owoców magicznego drzewa wytwarzali najróżniejsze środki bojowe jak i regeneracyjne, przynajmniej o tym świadczyły notatki, przyczepione do odpowiednich fiolek i pudełeczek.
- A więc odkryli jak to działa. - To zdanie wręcz wypiszczałam z przerażeniem. Pewnie jeszcze chwile bym tak stała, gdyby nie to, że dach nad nami po raz kolejny zatrzeszczał. - Ruska, co z nimi?!

- Ten szmelc nie działa – mruknęłam, zanim jeszcze podniosłam wzrok by zobaczyć co odkryła moja siostra. Byliśmy zbyt głęboko. - A ty co... - zaczęłam, ale zamknęłam się równie szybko. - Wow...
Ostrożnie weszliśmy do środka. Nie było tu żywej duszy. Chociaż byłam niemal pewna, że samo to drzewa coś w rodzaju duszy jednak posiada. To nie było normalne.
- Bierzemy wszystko co się da i uciekamy zanim pogrzebią nas tutaj, wszyscy zgodni? - zapytałam zdenerwowana.
Od razu rozbiegliśmy się, pobieżnie przeglądając probówki i słoiczki, szuflady i szafki...
Przyszykowałam specjalny, sterylny plecak i jednym ruchem pazurów ścięłam z gałęzi kilkanaście owoców, mając nadzieję, że to wystarczy. Livia brała wszystkie możliwe probówki i wyniki badań, zapewne chcąc to później przekazać odpowiednim ludziom. Bucky do ogromnej torby zaczął wrzucać najróżniejsze pistolety i wszystko, co wyglądało jak działko plazmowe. Heilari z początku chciała pomóc nam w zbieraniu, ale ostatecznie zajęła się przyczepianiem ładunków do ścian.
- Kiedy się stąd uwiniemy wysadzimy to pomieszczenie, wszystkiego nie wyniesiemy, a oni mają tu za dużo planów. - Nie protestowaliśmy.
Kiedy wszystkie przygotowane przez nas torby i plecaki były zapełnione po brzegi, Heilari ustawiła licznik na dziesięć minut, trzeba było się zbierać jak najszybciej... i chyba najlepiej wiedział to Stark bo właśnie w tym momencie z pięknym łomotem rozwalił sufit i wpadł do pomieszczenie.
- No ładne cacka... - Gwizdnął.
- Które zaraz wybuchną. - Odpowiedziała mu agentka. - Rusz tę dupę i nas stąd zabierz!
Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, chwyciliśmy się wszyscy za ręce a Stark poraził nas delikatnie prądem, byśmy nie rozwarli dłoni. Na powierzchni panowała niezła jatka...

Lecieliśmy w górę z ogromną prędkością, nie widziałam wiele przez fruwające wokół twarzy włosy. Stark wrzucił nas w zaspę, więc lądowanie było, no powiedzmy sobie, miękkie. Wbiliśmy zdezorientowane spojrzenia w zupełnie zrujnowaną budowlę. Teraz juz niewiele z niej zostało, same mury, wszędzie unosił się dym, widzieliśmy ogień to tu to tam, wszędzie biegali agenci z karabinami bądź wiadrami, bo ci mieli jeszcze nadzieję, na uratowanie bazy. Bardzo złudną nadzieję.
- Musimy stąd zwiewać i to juz! - Heilari klepnęła Detalli w plecy, bowiem moja siostra, tak samo jak kazdy z nas, była niemal zahipnotyzowana katastroficznym widokiem. Zerwaliśmy się do biegu. Niestety pogoda przestała nam sprzyjać. Zaczął padać śnieg i to wcale nie delikatnie. Przybierał na sile praktycznie z sekundy na sekundę. Wkróce silny wiatr niemal zupełnie uniemozliwiał wędrówkę. Śliznaliśmy się, czasami przewracaliśmy się i nie potrafiliśmy wstać. Wszyscy pilnowali pakunków z tym, co zdołali zabrać z tamtego laboratorium. 
Myśleliśmy, ze nie uda nam się dojść do machiny, warunki były zbyt trudne i nawet profesjonalny sprzęt nie chronił nas całkowicie przed tym chłodem. Lecz tedy z pomocą przybył Coulson i jego agenci, którzy nie wiedzieć kiedy przemknęli koło nas na czymś mechanicznie napędzanym i zabrali ze sobą.
Los chciał, ze ich sprzęt takze nawalił pod naporem niesamowitego zimna... Nie mogli ten jeden raz przetestować sprzętu przed uzyciem go w misji! Pozostało nam juz tylko modlenie się do niebios, zeby ten cholerny statek krył się za najblizszym śnieznym pagórkiem. Niebiosa nie posłuchały... A nam coraz trudniej było się ruszać z zimna.
Wtem prosto na nas spadł Bifrost, porywając w kosmiczną podróz. O ile Ruska, tak jak i ja, byłyśmy nauczone lądować na dwóch nogach po gwałtownym wyskoku z tęczowego mostu, tak inni... inni poturlali się z bólem na wszystkie strony.
- Odyn to by się nogą przezegnał, gdyby zobaczył ilu midgardczyków tu sprowadziłeś... - Mruknęłam w stronę Heimdalla, a juz po chwili przytuliłam go z całej siły. - Dziękuję za ratunek.
- Taki jest mój obowiązek, królowo. - Męzczyzna skłonił się w moją stronę, a za nami było słychać odgłos zdziwienia.
- Ze co kurna? - Wydusił Stark, gdy udało mu się wydostać ze zbroi, no tak, nie wiedzieli...

Zignorowałam go. Popatrzyłam na siostrę i jak na komendę popędziłysmy w stronę pałacu. Reszta nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić i co sie tam właściwie stało, wciąz w szoku, podązyli za nami.
Detalli prowadziła. Do jakiegoś straznika krzyknęła z prośbą o sprowadzenie medyków do jej komnaty i to w te pędy. Nieomylnie trafiła pod odpowiednie drzwi i jednym ruchem otworzyła obydwa cięzkie skrzydła, byleby tylko dostać się do swojej córeczki tak szybko, jak to mozliwe. 
Gdy moim oczom ukazał się Loki, trzymających Khaleah na rękach, umal nie popłakałam się ze szczęścia. Nim zdązył powiedzieć cokolwiek, juz byłam przy nim, calując go mocno, z miłością, po czym wzięłam na ręce maleństwo.
- Tak się o ciebie bałam, skarbie. - Przytuliłam ją do siebie delikatnie, bojąc się, ze mogłam zrobić jej krzywdę i ucałowałam w czułko kilka razy, zanim byłam w stanie oderwać od niej moją uwagę i spojrzeć z powrotem na narzeczonego. - Zdobyliśmy owoce. - Wydusiłam z siebie szczęśliwa i pozwoliłam się objąć.
- Jesteś cała. - Jego radości, tak samo jak mojej, po prostu nie dało się opisać, złozył pocałunek na moim policzku, po czym szybkim krokiem ruszył w stronę niczego nie spodziewającej się Ruski i uścisnął ją z całą siłą, jaką w sobie miał. - Dziękuję, ze sprowadziłaś ją tu całą.

- Du-dusisz... - jęknęłam i dopiero wtedy się odsunął. - Nie rób tego więcej.
Do komnaty wpadli medycy, przepychając się przez tłum, jaki zdązył juz tu dotrzeć. Zostali poinformowani, ze udało nam się zdobyć nasiona i owoce i... rózne dziwne rzeczy... Przekazaliśmy im wszystko. Zabrali ze sobą takze małą, zeby zrobić kolejne testy i sprawdzic, czy ma dziś wystarczająco duzo siły by przyjąć lek.
Detalli i Loki podązyli za nimi, a po nas przysłali słuzkę. Dziewczyna zaprowadziła nas do ogrodów, zebyśmy mogli odpocząć wśród cudownie pachnących roślin i hasających wokół ślicznych zwierzątek z wieloma zębami. Podano nam takze obiad. W międzyczasie cała eskadra dziwnych panów przytargała kilka potęznie wyglądających skrzyń. Stamtąd wyciągnali stroje i kolejno wręczali je nam, zebyśmy nie wyrózniali się w tłumie az tak bardzo. Najpierw jednak jedzenie. Zasłuzyliśmy.
Nie potrafiłam nazwać mojego posiłku i bardzo starałam się ignorować fakt, ze wciąz zył. Byłam zbyt głodna na wybrzydzanie. Godzinę później siedzieliśmy wszyscy na całkiem wygodnych krzesłach w długim korytarzu wewnątrz skrzydła medycznego. Byliśmy juz w naszych nowych strojach. To był ostatni raz kiedy dałam się na to namówić, ale kurtka alpinisty kontra moze i niebrzydka kieca...
Drzwi komnaty otworzyły się, a w progu stanął Loki i powiódł po naszych twarzach nieodgadnionym spojrzeniem.
- Witam starych przyjaciół... - Loki nie był zbyt zadowolony widokiem tylu dawnych wrogów... kilkunastu agentów Tarczy i Avengersi, niezły komitet powitalny. Chrząknęłam tylko upominając go, by nie zrobił zadnego głupstwa. - Z tego co słyszałem nie jesteście zbyt... zadowoleni z wizytu tutaj. Mozecie się udać do Bifrostu, a Heimdall chętnie odeśle was do Nowego Jorku... oczywiście jezeli traficie do Heimdalla. - Zaśmiał się rozradowany z widoku ich min, na których znajdowała się cała paleta emocji, oprócz tych pozytywnych.
- Loki! - Napomniałam go po raz kolejny, lecz sama po cichu zachichotałam, mając nadzieję, ze nikt nie słyszał. - Straz, zaprowadźcie ich do wyjścia.
Po moich słowach usłyszałam uderzanie o siebie części zbroi a następnie głośny tupot wielu osób. Nie widziałam, co działo się na korytarzu, ale byłam pewna, ze zostały tam trzy osoby plus mój narzeczony.
- Chcecie ją zobaczyć? - Zapytał Asgardczyk, bardziej rozchylając drzwi, a ja wzięłam małą na ręce, na razie niczym się nie rózniła.

Nie jestem cierpliwą osobą. Natychmiast zerwałam się z krzesła i podbegłam do Det z zatroskaną miną.
- Co z nią? Lepiej? Pomogło? Jak ona się czuje?
- Spokojnie, jest cała. - Uśmiechnęłam się serdecznie i uściskachałam siostrę jedną ręką, drugą cały czas trzymając Khaleah. - Owoce niedługo zaczną działac, a ona w kilka miesięcy podrośnie o... kilka lat. Cięzko mi to sobie wyobrazić, ale najwazniejsze, ze będzie zdrowa.
- Jeju, tak sie cieszę! - Przytuliłam się do nich obydwu, bardzo, bardzo delikatnie. Spojrzałam na Kaleah i uśmiechnęłam się do niej. - W sumie ominie Cię sporo niefajnych rzeczy... - dodałam siląc się na powazny ton. - Będzie dobrze. 
- Pierwszą połowę dzieciństwa będzie miała mocno przyśpieszoną, ale mam nadzieję, ze druga będzie o wiele lepsza... moze tak zabrałabym ją do ciebie na wigilię, zobaczyłaby co to magia świąt... Usłyszała pewną rodziną wigilijną opowieść... - Spojrzałam się w stronę siostry, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- No, no, oczywiście. Pozna dziadka... - zerknęłam na Det, ciekawa jej reakcji.
- O Boze... - Wybuchnęłam śmiechem, podobnie jak moja siostra, jedynie Loki z naszej trójki zorientowanych w temacie nie miał tak zabawnych wspomnień. - Oj no o co ci chodzi. - Szturchnęłam go delikatnie w bok.
- Nie no, o nic, zupełnie o nic.

Widząc minę Lokiego parsknęłam śmiechem.
- Racja, przeciez nie było tak źle, co nie? Było bardzo, bardzo miło.
- No dokładnie, pamiętam ten fantastyczny czas, pełen miłości! - Cmoknęłam Loki'ego zawadiacko w policzek, po czym spojrzałam na oddalonych o kilka kroków przyjaciół. - Trochę zagubieni? - To było naprawdę głupie pytanie, ale co innego mogłam powiedzieć...
- Cóz... oczarowani. Jak na dziecko... całkiem ładne - powiedziała Heilari, próbując udawać miłą osobę. - Ale jednak będe lecieć, jeśli nie macie nic przeciwko... No, chyba ze z powodu udanej misji zamierzacie wyprawić biesiadę. Jezu, słyszałam o asgardzkich biesiadach... - Usmiechnęła się do siebie.
- W sumie, czemu nie, dawno nie ucztowaliśmy. - Popatrzyłam błagalnie na narzeczonego. - Jeszcze nie mieliśmy okazji świętowania tego, ze zostaliśmy rodzicami, a tu taka okazja. Szansa na biesiadę biesiad!
- Kiedy ukochana prosi... Zwołamy biesiadników! - Oznajmił i pocałował mnie na odchodne. - Idę poinformować wszystkich, ze mają szykować największą ucztę, jaką tylko widział Asgard!
Gdy wyszedł poptrzyłam chwilę na siostrę i szepnęłam jej cichutko do ucha:
- Na drugie będzie miała Livia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz