czwartek, 24 grudnia 2015

Wigilia 2015 :D

Generalnie to lepiej tego nie czytać, bo po prostu musiałyśmy się trochę wyżyć "artystycznie", a sam tekst z wigilią ma niewiele wspólnego... Jeśli jednak znajdą się śmiałkowie, to z góry przepraszamy za niemal całkowity brak literki "ż" i baaardzo liczne błędy. 

WESOŁYCH ŚWIĄT! :)


Detalli
Ruska

W końcu nadszedł ten dzień! Ten właściwie najlepszy dzień w roku, kiedy do mojego domku zwalają sie dosłownie wszyscy i jest cudownie, chociaz sprzątamy przez następny tydzień, by w sylwestra rozwalić dom na nowo! Ale nie narzekamy, bo to naprawdę najlepszy czas w roku! Tak! 
Tylko najpierw trzeba się do tego przygotowań, co równa się kilku dniom lepienia pierogów i strojeniu CAŁEJ stajni i CAŁEGO domu. Na szczęście moja dzielna i co najwazniejsze liczna załoga była w pełnej gotowości do pracy juz od połowy grudnia. Co z tego, ze większość pracy przypadła na wigilijny poranek. 
Wstaliśmy niemalze o świcie i przy szybkim śniadaniu podzieliliśmy się obowiązkami. Koniska dostały wolne i znaczna większość wyszła na padok z powodu pięknej pogody. Niestety nie było śniegu... ale cóz, wciąz miał trochę czasu, zeby się pojawić. 
Początkowo wraz z Remy i Sky przystrajałam choinkę, ale dziewczyny miały swój własny pomysł i szybko mnie wygoniły. W poszukiwaniu szczęścia zajrzałam do kuchni, gdzie właściwie jeszcze szybciej pogoniono mnie wałkiem. 
- To co ja mam robić? - mruknęłam trocę smutna. 
Ale uradowała mnie Milka, która z czekoladą ulokowała się w schowku pod schodami. Tam przesiedziałyśmy jakieś dwie godziny, bo skoro nas nie chcą, to nie będziemy się napraszać. A orzechowa czekolada zasługuję na chwilę uwagi poświęconej tylko i wyłącznie dla niej. 
- Moze jednak wyjdziemy i sprawdzimy jak tam sytuacja? - zapytała. - Bo wiesz, juz dwunasta dochodzi...
- Racja.
Uchyliłyśmy drzwiczki i zajrzałyśmy do holu. Nie działo się tam nic specjalnego. Właściwie w całym domu było jakoś cicho. Wychodząc dalej, zorientowałyśmy się, ze cała załoga wcina juz wcześniejszy obiad. 
- Sorki, nie mogliśmy was znaleźć - Chirs zdecydował się wyjaśnić, ale z ustami wypchanymi bułką nie wydawał się specjalnie zmartwiony. 
Zasiadłyśmy więc do jedzonka. 
Później zostało jeszcze tylko ogarnięcie koni, zeby jakoś się prezentowały. Zabrałam się do czyszczenia Blue Graffiti'ego, który niemiłosiernie uświnił się na padoku i nawet nie chciałam wiedzieć czym. Później zajęłam się jeszcze Evil i Heilari, z czego tą ostatnią wzięłam jeszcze na krótką lonzę. 
Zerknęłam na zegarek i z radością zoreintowałam się, ze jest juz czternasta! A moja siostra miała przybyć właśnie o 14!
Po ogarnięciu trochę własnego domu i upewnieniu się, ze choinka się nie spali, pozostało juz tylko czekać na bifrost, który wypalił znaczek na trawie... cóz, moze ktoś po powrocie mógłby się tym zająć, jednak wtedy nie miałam do tego głowy. W końcu miałam wraz z całą załogą za kilka chwil być u mojej siostry!
Miałam niemały problem z zapakowaniem załogi do bifrostu i przekonaniem jej, ze to wcale nie jest az takie straszne. Nie wierzyli mi ani trochę, ale ufali na tyle, by nie uznać tego środka transportu za śmiercionośny. Takze po kilku minutach długoch pertraktacji cała ekipa znalazła się w środku. Chyba jedynymi osobami, które cieszyły się z dość nietypowej podrózy, były Miki i Khaleah. Nie mogły się doczekać, az magiczne urządzenie ruszy.
Wylądowaliśmy kilka sekund później, to znaczy dziewczynki i ja wylądowałyśmy, cała reszta załogi rozsypała się niczym domino, nawet nie wiedząc jak ułozyć nogi, gdy tęczowe ustrojstwo dotknie ziemi. Mina siostry widzącej całe to zajście takze była wyjątkowo piękna, juz sama nie wiedziała czy zachować grobową ciszę i nie urazić gości śmiechem, jednocześnie narazając się przez to na wybuch od wewnątrz, czy nie ryzykować własnego zdrowia i śmiać się do nieprzytomności. Wybrała drugą opcję, po próbie walki z pierwszą.
- Siooooooooooooooostra! - Rzuciłam się jej na szyję.
- Heeeej! - Przytuliłam ją z całej siły i nie chciałam puścić, przez co przez chwilę wyglądałam trochę jak miś koala, ale co tam. Liczyło się, ze przyjechała. 
Dopiero po chwili byłam w stanie przywitać się z resztą załogi. Niektórych ludzi ledwo kojarzyłam, ale zaraz się sobie przedstawiliśmy i juz byliśmy kumplami. Tylko jeszcze sama nie wiedziałam jak spamiętam te wszytskie imiona. Muszę je sobie chyba pozapisywac na rękach...
- No dobrze, moi drodzy, zapraszam do domu na herbatkę! - powiedziałam i zaczęłam kierować w odpowiednią stronę. 
Ludzie z Echo ciepło przywitali gości i az serce się radowało jak zaczęli się śmiać, rozmawiać i ogólnie widać było, ze się polubili i wigilia będzie cudowna. 
- A gdzie zgubiłaś męza, siorczyćko? - zapytałam Det, kiedy tak stałyśmy i obserwowałyśmy resztę. 
- Zaraz powinien... - Nie dokończyłam bo coś uderzyło o ziemię z wielkim impetem, posyłając biały puch na okna. - To jeden z naszych prezentów. - Powiedziałam, prezentując zapaćkane śniegiem okno. - Prosto z Jotunheimu. Nie odpowiadamy za rzeczy, które w tym śniegu mogły ewentualnie być... Wesołych?
Zerknęłam na nią nepewnie, a potem z jeszcze większym dystansem zblizyłam się do okna i otworzyłam je, bo nie było nic widać. 
WSZĘDZIE był śnieg. Gruba wartwa, ale nie taka po prostu gruba, tylko taka na conajmniej dwa metry. A na samym środku podwórka stał zadowolony z siebie Loki, który powoli zaczął zblizać się do drzwi. 
- Bozeidziemywszyscynasanki! - pisnęłam rozradowana. 
Wszyscy zaczęli podchodzić do okien zeby sprawdzić co tak rąbnęło i po prostu zapanowało szaleństwo! Wszyscy nagle rzucili się na kurtki i buty, prześcigali się nawzajem do wyjścia, które i tak trzeba było odkopać. Kiedy otworzyli drzwi śnieg wsypał się do środka. Wybiegliśmy na zewnątrz, a tam wszystko sięgnęło szczytu, gdy zaczęliśmy bitwę na sniezki Winter Mist kontra Echo Valley. 
Zabawa była świetna, a mecz bardzo wyrównany. Co chwilę ktoś stawał w niezbyt dobrym taktycznie miejscu, prościej mówiąc, zapadał się po szyję w białym puchu i dwie inne osoby musiały wyciągać takiego biedaka, jednocześnie wystawiając się na trafienie. Kazdy miał inną taktykę walki, jednak ta najbardziej popisowa nalezała do Ruski i mnie. Jakby nie patrzeć telekineza swoje robiła, a my posyłałyśmy na siebie wiele kule śniegu, które idealnie wręcz nadałyby się na zrobienie bałwana giganta. Trochę oszołomiona Remi takze brała udział w walce, raz nawet trafiając Nicka w plecy. Ten juz chciał odpowiedzieć, lecz widząc małą dziewczynkę zaczął uciekać i błagać o litość, gdyz natarcie śniegiem raczej nie wchodziło w grę.
Ktoś z zaskoczenie przyłozył mi ogromną kulą w głowę, a to była oczywiście moja siostrzyczka. Szybko odwdzięczyłam się jej tym samym, a potem uciekłam za drzewo, gdzie spotkałam Milkę. Miała naprawdę zaciętą minę i rzucała śnieżkami jakby od tego zależało jej całe życie i życia Adama, który obok lepił dla niej kulki i miał juz przed sobą spora kupkę. 
- Jak ci idzie? - zapytałam, ledwo łapiąc oddech. Boze, gdzie się podziała moja kondycja, gdy jej potrzebowałam..
- Nie jest źle, ale trzeba wesprzeć zachodni front - odpowiedziała z powagą, a potem parsknęła śmiechem. - No idź, bo tam same dzieciaki siedzą, co to nie umieją nawet kulki ulepić. 
Dzieciakami, jak sie okazało, było paru stajennych, którzy chowali się za samochodem, a raczej jego dachem, bo tylko on wystawał i popijali z jakiejś butelki w torbie. 
- Ekhm - przeczyściłam gardło, stając sobie w majestatycznej pozie. 
Spłoszyli się i od razu zabrali się za robie śniezek. 
Minęła chyba godzina, w ogóle nie czuliśmy upływu czasu, zapominając o całym świecie. Dopiero głośny świst zmusił nas do przerwania zabawy. 
- DO DIABŁA, TO METEORYT?! - krzyknął ktoś. 
Z nieba spadał jednak statek kosmiczny i to nie byle jaki. To byłs statek Strazników Galaktyki! Tylko lądowanie najwyraxniej nie było ich mocną stroną, bo ich maszyna stała w ogiu i leciała prosto w stronę domu. 
Porozumiewawcze spojrzenie z Det wystarczyło zebyśmy uartowały sytuację telekinezą. Zdjęłyśmy pojazd z trajektorii, którą obrał i bezpiecznie usadziłyśmy do na śniegu, którym szybko ugasiliśmy ogień. Drzwi się otworzyły a z środka wysunął głowę Star-Lord, który albo był trochę pijany, albo obił sobie o coś głowe w trakcie tego brawurowego manewru.
- Nosz cholera, jak nie umiesz prowadzić, to nie wsiadaj za... kierowice? Czym się obsługuje to toto? - Megan była wkurzona i Aiden musiał ją złapać za rękę, zeby zaraz nie spięła się i nie zrobiła porządku z załogą statku.
- No dobrze, dobrze - powiedziałam - wazne, ze wszyscy cali. Chyba.
Takze podeszłam blizej, powstrzymując się od rzutu, juz wcześniej przygotowaną, wielką kulą w siostrę. Straznicy jednak nie spadają z nieba tak często. Star-Lord jeszcze chwilę stał w przejściu i wyglądał, jakby prowadził wewnętrzne rozmowy ze sobą, na wyjątkowo powarzne tematy. Do czasu az Rocket, wręcz zginając się ze śmiechu, wypchnął jednym klepnięciem na wpół przytomnego Petera i ryknął zadowolony z siebie.
- I co? I wyszło! Mówiłem, ze na hiper prędkości da się zaparkować! Mówiłem! - W tym momencie dostał ostrzegawcze spojrzenie od Ruski.
- Nigdy. Więcej. Nie. Próbujcie - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. 
- No ale czemu? Patrz jak pięknie wylądował! To były tylko drobne turbulencje... - Zaprotestował, jeząc, zresztą bez swojej wiedzy, futerko na karku.
Siostra na wszelki wypadek była blisko, zebym czasem nie wpadła na pomysł rozczłonkowania tego szopa. Gdyby wzrok mógł zabijać...
- Okej, ludzie... ekhm, Ludzie i kosmici, moze wrócimy do domu, bo zamarzam - odezwała się Friday, która trzęsła się z zimna i na nic zdawał się Avery, który przytulał ją, robiąc za termofor. 
- Zgadzam się! - powiedziała Bernice i jakoś od razu wszyscy ruszyliśmy w stronę domu. Jakoś milej się do nieg wchodziło, wiedząc, ze jeszcze pięć minut temu był w stanie największego zagrozenia, ale wyszedł z tego bez szwanku.
- komu herbaty? Komu kawy? Kakaa?
Vienne i Em zebrały zamówienia. My zdjęliśmy z siebie przemoczone kurtki i usadowiliśmy się w salonie. Kazdy dostał kocyk, a chwilę później tez parujący kubek. 
- Ja jestem Groot. - Powiedział wielki, drewniany stwór, gdy jedna z załogi mojej siostry niepewnie podawała mu konewkę z wodą.
- Załatw im śnieg, to będą marudzić, ze zimno. - Westchnął Loki i pociągnął łyk herbaty.
Fri złapała świąteczny nastrój i przyniosła laptopa, na którym włączyła playlistę ze świątecznymi piosenkami i kolędami. Co poniektórzy próbowali nawet śpiewać, ale szybko zrezygnowali, widząc miny pozostałych. 
Det dostała sms od tatusia, który stwierdził, ze ma do załatwienia jeszcze jedną wazną sprawę i nie będzie na czas. Co oznaczało, ze my mamy więcej mozliwosci obmyślenia planu i ewentualnemu wynalezieniu idealnych kryjówek. 
- No więc jak przedstawia się nasza sytuacja złych wieści według tatusia roku 2015? - Zapytałam trochę ironicznie, trochę podłamanym głosem.
- No, bardzo ciekawie. Lepiej niz w zeszłym roku.- Zerknęłam na Remy i Ciri, które z zachwytem wspinały się po Groocie. - Będzie super. 
- Przynajmniej mamy coś na ukojenie jego nerwów, jeden z jego zięciów lezy pod ziemią. - Uśmiechnęłam się trochę wymuszenie, coraz bardziej zdając sobie sprawę w jak fatalniej byłyśmy sytuacji. Moze łatwiej by było, gdyby ten statek trafił w dach... - Ale ma kandytata na nowego zięcia. - Szepnęłam najciszej jak mogłam, obserwując, niczym na przyspieszonym tempie, rumieńce rosnące na twarzy Ruski.
- Ekhm...muszę się napić. - Ruszyłam w stronę barku, a siostra razem ze mną. Najwyraźniej obie potrzebowałyśmy odrobiny dodatkowej odwagi by stawić czoła tatusiowi i poinformować go o najnowszych rewelacjach z naszego zycia. - Whisky, tequila czy wino? - zapytałam. 
- Najlepiej wszystko na raz. - Westchnęłam, lecz widząc minę siostry po prostu wyrwałam z jej ręki butelke rózowego wina. - Zostawiam ci wisky i tequilę, chcę się trochę zapoznać z panem rózowym.
- Oczywiście, proszę bardzo. Mam jeszcze parę butelek schowanych w pokoju gdyby co. Nie zebym popadała w alkoholizm czy coś... Raz na jakiś czas mozna. Właściwie to gdzie są ci kosmici z Avengers? Juz powinni być, prawda? Zaczyna się ściemniać i niebawem pierwsza gwiazdka się pojawi...
- Stark coś tam zrzędził, ze mogą się spóźnić, bo Pepper nie moze wybrać sukienki, a wiesz, cała ekipa leci jednym samolotem. - Zanim wzięłam kolejny łyk, stuknęłam się z siostrą butelkami, mając tylko nadzieję, ze dzieci nas nie widziały.
- Hah, tak swoją drobą to jestesmy całe mokre i brudne przez tą bitwę. Przejmujemy się czy olewamy?
- Hymmm... wypadałoby się jakoś prezentować przed gośćmi, a ludzie z naszych załóg juz zdązyli się wysuszyć... Masz coś moze pozyczyć dla Ciri, jakieś stare ubrania Sky?
- Jasne, chodź, podkradniemy jej coś. Nie obrazi się, a nawet jeśli to jeszcze nie zdobyła broni, więc jesteśmy bezpieczne.
Zaprowadzłam siostrę do pokoju Sky rozbrajając wszytskie trzy zamki. Wzięłyśmy coś, co wydawało się dobre na małą, a potem ruszyłyśmy do mojej szafy zeby jeszcze znaleźć coś na przebranie dla siebie. 
- W ogóle to jakaś jedna trzecia to twoje, wiesz? - powiedziałam z niewinnym usmiechem. 
- Ojej...
Przyjzałam się uwazniej wszystkim rzeczom, nawet nie sądziłam, ze tyle gratów mozna u kogos zostawic, powinni mi wyrobić jakąś kartę stałego klienta. Przeglądając kolejne ubrania i nie tylko zastanawiałam się, kiedy miałam okazję przywieźć do siostry mój mały, puszysty dywanik... Jednak nie było tego złego, szybko upatrzyłam sobie liliową sukienkę, która takze przepadła w domu Ruski.
- Trochę ze mnie bałaganiara. - Zaśmiałam się i pobiegłam do łazienki, szybko unikając puszystego kapcia, lecącego tuz za mną, posłanego przez rozbawioną siostrę.
Dorwałam jakąś inną kiecę, trochę pogniecioną, ale się naprostuje z czasem. Kiedy Det wyszła z łazienki po pół godzinie musiałam przyznać, ze potrafiła się odstawić.
- No, to teraz leć do Lokiego - powiedziałam, subtelnie przeganiając ją z pokoju. Musiałam znaleźć jeszcze moje zapasy, jedna szklaneczka whisky nie wystarczała. 
Później zeszłam na dół. Wszyscy rozmawiali ze sobą i śmiali się z wybitnych zartów Chrisa. Zauwazyłam jak Vienne próbuje podejrzeć jakie prezenty dostała, a ktoś z ekipy WM do niej dołącza i po chwili zrobił się tam posry tłumek. 
- Siostro, trzeba ich opanować! Nie ma prezentów, dopóki się kolacja się skończy! 
- Daj mi sekundkę, zaraz to załatwię. - Wyraz twarzy Ruski na moje słowa nie wyglądał zbyt pochlebnie, jednak postanowiłam zaryzykować.
Przebiłam się dzielnie przez dziki tłum, który niczym zombie podąrzał do kolejnych paczek, udając, ze przeciez nikt ich nie widzi i dotarłam do drzewopodobnego stwora. On zupełnie nie zwracając uwagi na zamieszanie podlewał się konewką i słuchał z jak największym skupieniem wymiany zdań między Rocketem, Star-Lordem i Francisem o tym, z jakiej rasy pochodzą najlepsze kobiety. Blondyn z wyjątkowym zapałem i podaniem ogromnej ilości argumentów, bronił swoich ukochanych ziemianek, śmiejąc się z Petera, ze "w kosmosie nawet nie miał okazji takiej zasmakować".
- Ej Groot. - Szepnęłam, a on spojrzał na mnie wesoło. - Tamten wściekły tłum napastuje twojego kuzyna. - Wręcz wychlipiałam z przerazeniem i wskazałam na choinkę, pod którą zalezała masa prezentów.
Nie musiałam długo czekać na efekty, stwór podszedł do drzewka, głośno przy tym tupiąc i łypnął na zbiorowisko morderczym wzrokiem.
- JA JESTEM GROOT!!! - Wykrzyczał jak prawdziwy wojownik, zagrzewający batalion do walki.
Podeszłam do siostry dumna z mojego przedsięwzięcia.
- I jak? - Zapytałam niewinnie. - Zadowolona z efektów?
- Nigdy tego nie zapomnę... - Gwałtownie zamrugałam, nie będąc jednak pewna, czy zapomnienie tej sceny nie byłoby dla mnie korzystniejsze. - Głodna jestem... Moze zaczniemy bez nich? - zapytałam z nadzieją. 
Zaden ze zgromadzonych nie miał okazji przystac na tę kuszącą propozycję, gdyz na dziedzińcu wylądował quinjet, z którego wygramolili się rozweseleni Avengersi, Pepper oraz, ku zaskoczeniu mojej siostry, Bucky. Zdecydowałam, ze chyba warto było pomóc jej otworzyć drzwi.
- Czeeeeść! - Przytuliłam kazdego z nich.
- Skąd tu do cholery śnieg? - Zapytał się Stark i wyszedł ze swojej zbroi.
"- Czyzby zachowywał ostrozność po ostatniej wigilii?" - Wysłałam telepatycznie wiadomość do siostry.
"Skarbie, po tym co się ostatnio działo, to nie dziwmy sie, ze wszyscy chcą zachować maksimum ostrozności" - odpowiedziałam, a potem radośnie zaprosiłam gości do salonu. Zostawiłam ich z siostrą, byle tylko nie wymieniać spojrzeń z.. no mniejsza. Pobiegłam do kuchni, zeby sprawdzić jak tam im idzie. Dziewczyny powiedziały, ze mozemy juz znosić jedzenie na stół, więc zawołałam Scotta, Chrisa i Aidena, którzy zabrali tacki i wazy do jadalni. Ogarnęłam z Emilie kuchnię, a siostrze wysłałam wiadomość, zeby przetransportowała juz gości na krzesła. 

Wszystko wydawało się być dopięte wręcz do perfekcji. Ostatnie tace lądowały na stole, a goście juz tylko czekali, zeby wziąć opłatki i ruszyć na polowanie kolejnych osób do złozenia zyczeń, najlepiej z notesami, zeby miec pewność, ze kazdego obeszły. Thor i Loki wymieniali się nowinkami ze światów, przepychając się i docinając sobie po bratersku, w przyjaznych nastrojach. Dodatkowo asgardzki bóg bardzo polubił swoją siostrzenicę i takze z nią trochę się podroczył. Friday rozmawiała o czymś z Aną, co chwila chichotając z niermiernym wręcz rozbawieniem, co wywoływało rumieńce na twarzach ich wybranków i nerwowe zastanawianie się o co mogło chodzić. W radiu leciały kolendy a my na dobre złapaliśmy świąteczny nastrój, nawet Natasha dała buziaka Bruce'owi, gdy przypadkiem stanęli pod jemiołą. Jednym słowem - sielanka.
No... dopóki nie usłyszałyśmy silnika tak znajomego nam motoru.
"- Chyba zemdleję." - Przekazałam telepatycznie Rusce, która na pewno usłyszała moją wiadomość, gdyz tuz po chwili o ziemię łupnął garnek.
Nawet nie zwróciłam uwagi na rozlany na podłodze sos, było mi tak słabo, ze musiałam oprzeć się o ścianę. W pierwszej chwili, chciałam zabrac Rmey i uciekać w cholerę, ale to nie był najlepszy pomysł na radzenie sobie z problemami. Wzięłam głeboki oddech i podeszłam do siostry, bo we dwie moze damy radę. Wychyliłysmy głowy na korytarz. 
Cięzkie kroki były coraz lepiej słyszalne, az w końcu cisza... Wolverine stanął pod drzwiami. Kilka razy załomotał, oznajmiając swoje przybycie, ale zadna z nas nie miała tyle odwagi, zeby stawic mu czoła. Det błagalnie spojrzała na Lokiego, który z zaciekawieniem dołączył do nas kilka sekund wcześniej. 
Cięzko westchnął, ale czego nie robi się dla ukochanej zony. Dzielnie ruszył holem ku drzwiom, które po krótkiej zwłoce na poprawienie stroju, otworzył na szerz zamaszystym ruchem. 

Ojciec stał w swoim roboczym stroju, z kaskiem w jednej dłoni, cygarem, które chyba zapalił, nudząc się przy czekaniu, az ktoś łaskawie wpuści go do środka. Od razu namierzył nas wzrokiem i ruszył w nasza stronę, a my zapomniałyśmy jak się oddycha. Chciałam nawet wrócić do pierwszej wersji mojego planu - dać nogę, ale Det trzymała mnie silnie, wzrokiem komunikując, ze jeśli zostawię ją samą, nie dozyje do pierwszej gwiazdki. Zostałam. Tata szedł w naszym kierunku, a wokół panowała gorbowa cisza, bo wszyscy inni wiedzieli juz co moze się zaraz stać. 
- Znowu ty... - Powiedział groźnie, odpychając od nas Lokiego.
- Taaaaatuuuuś. - Nie sądziłam, ze dało się az tak przeciągnąć jakieś słowo, chyba pobiłam jakiś rekord, po czym szarpiąc siostrę za rękę, obydwie się do niego przytuliłyśmy.
Po krótkim poklepaniu w plecy i wyrobioną formułką "tez was kocham", odsunął się od nas. Wcale nie podwazałam faktu, ze naprawdę nas kochał, tak było. Jednak jego okazywanie emocji było dość, no cóz, specyficzne. Ale uwielbiał nas jak nikt inny i traktował jak małe córeczki, najlepiej pokazywały to jego pazury, z chęcią wyciągane w stronę naszych wybranków.
"- Przynajmniej Bucky moze być bezpieczny." - Zaśmiałam się z siostry, jednak jej wzrok pokazał mi, iz to nie najlepszy moment do tego typu zagrywek.
- Tatusiu... A... A co u tatusia? - Zapytałam, siląc się na jak najmniej przerazony ton, Ruska nie wyglądała na zadowoloną z mojego popisu aktorskiego, jednak poniewaz sama takze nie mogła przybrać bardziej kamiennej miny, pozostawała cicho jak myszka, komunikując Loki'emu, by na razie schował Khaleah i Remy gdzieś w kuchni i wytłumaczył w mało zawiły sposób, czemu muszą tam siedzieć.
- Kurewsko tam na dworzu piździ. - Skrzywił się i nie spojrzał najmilej w stronę mojego męza. - I chyba wiem czyja to sprawka.
- Oj tatooo, taki tam prezent dla siostry. Zeby na sankach mogła pojeździć. Właśnie! Siostra! Teraz twoja kolej, powiedz coś. - Delikatnie popchnęłam ją o kroczek do przodu i cierpliwie czekałam, az pokona pierwsze opory.
- No, takze tego... świetnie wyglądasz, tatusiu. Nic się nie zmieniłeś. Naprawdę świetnie. Tak. Hej, no to moze zeby nie przeciągać to pójdziemy do stołu i zapchamy się pierogami, co? - Klasnęłam w dłonie i razem z Det pociągnęłyśmy go w stronę jadalni, gdzie wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, siedzieli jak na szpilkach, nie wiedząc czy mają się juz ewakuować, czy jeszcze nie. Tata skinął głową w jedną, w drugą stronę, a poźniej rozejrzał się po stole. 
"Jak się zapcha jedzeniem, to nie będzie mógł na nas krzyczeć!" - wyjaśniłam siostrze mój genialny plan. 
"To by się mogło udać... Trzeba w niego wepchać jak najwięcej!" - Odparłam z entuzjazmem, lepszego pomysłu nie było, więc ten musiał się udać, no nie?
- Ja jestem Groot. - Powiedział drzewiasty do Wolvy'ego z wielkim przejęciem.
- A to co? - Zapytał jakby od niechcenia, wskazując na Groota widelcem. - I dlaczego szop siedzi przy stole? A tam są dwa puste miejsca?
Naprawdę akurat wtedy nie mógł wypić przed podrózą tyle, by przestac być spostrzegawczym...
"Pomocy!" - Moje wołanie o ratunek usłyszałby chyba kazdy telepata.
Nie miałam pojęcia co robić, popatrzyłam na krzesła, na tatusia, znowu na krzesła, z zupełnie beznadziejną miną.
- No jak to? Panie Wolverinie, to dla zbłakanych wędrowców! - wesoło odpowiedziała Megan, która chyba sama siebie zaskoczyła swoim tonem. Ręce schowane pod stołem drzały jej ze strachu.
Tatuś przez chwilę rozwarzał jej odpowiedź, ostatecznie przyjmując ją do wiadomości. Nałozył sobie kawałek ryby i westchnął. Później znieruchomiał i popatrzył baardzo podejrzliwie na mnie i Det. 
- Ale dla wędrowca zostawia się jedno miejsce... poza tym co ja wam do cholery mówiłem o wpuszczaniu do domu obcych?! - warknął niezadowolony. 
- W wigilię mozna... - szepnęła Det.
Na chwilę zapanowała cisza. 
Ale wtedy stało się coś, czego z siostrą bardzo się obawiałyśmy. Z kuchni wybiegła bardzo czymś zainteresowana Ciri i krzycząc na cały regulator "mamusiu! A wiesz, ze ten mały piesek mieści się w piekarniku?" wskrobała się Detalli na kolana. Wstrzymałysmy oddech, obserwując jak twarz tatusia stopniowo staje się coraz bardziej czerwona. Prawie widziałam parę ulatniającą się z nosa i uszu...
- Kochanie... - Wyjąkałam do małej. - Kochanie jaki piesek?
Nawet nie próbowałam nawiązać kontaktu wzrokowego z tatusiem, siostrą, czy kimkolwiek innym. I tylko straznicy nie za bardzo wiedzieli, do czego właśnie doszło, zachowując spokój i wcinając kolejne porcje jedzenia.
- Siostruś, jak widzisz muszę się upewnić co te nasze dziewczynki rooooo...
Mój błąd, przyznałam się sama przed sobą i czmychnęłam do kuchni, głośno oznajmiając, ze uratuję biedne stworzonko i mając nadzieję, ze siostra to mnie szczególnie nie zabije, no przynajmniej bez większych tortur.
W piekarniku faktycznie siedział i głośno skomlał mały jack russel terrier - Terry. Nie czekając na nic i nie zwazając na odgłosy dobiegające z salonu, wyciągnęłam czym prędzej zwierzaka z urządzenia. Widząc wolną przestrzeń zaczął uciekać tak szybko, ze co chwilę wywracał się, przez poślizgnięcie, jednak dzielnie wstawał i biegł dalej... przez jakiś metr.
- Remy, kochanie, co ci mama mówiła o pieczeniu w prawdziwym piekarniku? - Chciałam jakoś pouczyć sisotrzenicę, lecz widząc jej wzrok aniołka uznałam, iz kwestie wychowawcze pozostawię siostrze, a sama zwróciłam się do Khaleah. - A ty młoda panno jesteś starsza od Remy i mogłabyś zareagować na wsadzanie psa do piekarnika.
- Tak naprawdę, to w teorii wcale nie. - Odpowiedziała mi pewnym siebie tonem.
- Nawet nie poruszaj tego tematu, dzisiaj nie mam do tego nerwów... - Juz nawet nie wiedziałam co robić, więc tylko kazałam im zostać w kuchni i sama postanowiłam zobaczyć co działo się w salonie, to był głupi pomysł, ale lepszy niz dac się później powiesić za przewinienia względem siostry.
Nie potrafiłam nawet powiedzieć, zeby mnie tam nie zostawiała. Nie mogłam wydusić ani jednego słowa. Po prostu patrzyłam jak idzie w stronę kuchni, jakbym chciała zatrzymać ją samym spojrzeniem. A wtedy usłyszałam ten dźwięk gwaltownie odsuwanego krzesła, które z łomotem spadło na podłogę. Szczęk nielicznie uzywanych sztućców zamarł. Przełknęłam ślinę, niepewnie przenosząc wzrok na ojca, który wyglądał teraz jak sam diabeł i miałam wrazenie, ze zaraz przeskoczy przez stół zeby tylko mnie dopasc i zdobyc informacje. 
- CO TO MA ZNACZYĆ...- wycedził kazde słowo, nie wiedziałam ze człowiek jest w stanie mówić z tak silnie zacisniętą szczęką. 
- J-ja... Det... I... - jąkałam się, prawie mogąc oddychać. A moze nie oddychałam? Nie wiem. Wiem, ze było mi gorąco jak w piekle i gdybym tylko czuła nogi to pewnie biłabym rekord w biegu na sto metrów. Ale nie czułam i  zostałam tam bezbronna i przeklinająca los. 
- Tatusiu... - zaczęłam niepewnie, ale przerwał mi rzucając szklankę, którą trzymał na podłogę. Rozbiła się na kawałeczki. 
"Detalli, ratuj!" - wysłałam siostrze wiadomość, ale z tych nerwów pewnie nawet nie doszła. 
Tatuś cięzko ddychał, ale wtedy jego spojrzenie spoczęło na kimś innym. 
A ja głupia myślałam, ze to ja mam problemy. 
- UCIEKAJ! - krzyknęłam, do Lokiego, któremu nie trzeba było powtarzać dwa razy. Tata skoczył na niego, ale spadł na podłogę, poniewaz bóg teleportował się do przeciwległego kąta. Tatuś oczywiście nie odpućił, a powiedziałabym nawet, ze stał się jeszcze bardziej wciekły. Na boga, czy to było w ogóle mozliwe? Cudem uniknęłam staranowania i wtedy pomyślałam o siostrze. Pobiegłam w stronę kuchni i spotkałyśmy się w drodze Wtedy usłyszałyśmy kolejny łomot i Det wiedziała juz co sie dzieje. 

Nie wiedziałam, czy mówiąc na to, co zastałam, "pobojowisko", nie obrazałoby pobojowisk. Nawet nie sposób opisać tego co widziałam, spanikowaną siostrę tuz obok mnie, Loki'ego, próbującego uciec przed kolejnym ciosem, gości, którzy nawet nie drgnęli, od momentu w którym stół jakoś tak postanowił uderzyć w sufit, a potem w ścianę. Jakimś cudem tylko ta choinka stała, tak obstawiona grubo prezentami, ze ta kolorowa barykada broniła ją, przed kolejnymi latającymi sztućcami. W sumie mozna powiedziec, ze odkryłyśmy wtedy ich niesamowite zastosowanie jako bąbki.
- Głowa w dół! - Krzyknęłam do Loki'ego, a ten znów się teleportował, unikając zamaszystego ciosu pazurami.
- MOZESZ MI WYJAŚNIC JAK DAWNO TEMU ZASZŁAŚ W CIĄZĘ?! - Wywrzeszczał. Faktycznie... wygląd mojej córeczki za dobrze o mnie nie świadczył.
I gdy juz nie mogło być gorzej, zza framugi wyjrzała Remi, którą siostra wręcz z automatu wepchnęła z powrotem do kuchni.
-TY TEZ?! - I taki ładny zestaw talerzy, który jakimś cudem przetrwał, w tamtym momencie rozbił się o ścianę.
Miałyśmy juz tego serdecznie dość. CO ROKU TO SAMO! Ja juz siedziałam pod scianą, Det stała i patrzyła w dal, jakby była gdzieś daleko, reszta gości siedziała pod stołem, nieliczni zdołali gdzieś uciec... 
- Dobra, wiesz co!? - warknęłam. Siostra się obudziła i spojrzała na mnie pytająco. 
"Musimy ograniczyć mu ruchy" - przekazałam, a ona od razu uzyła telekinezy, zatrzymując go w miejscu. Jednak tatuś nie nalezał do osób "łatwych do ogarnięcia" i szarpał się jak dziki zwierz w sidłach. Machał rękami i nogami. Ruszyłam z pomocą, ale nawet we dwie ledwo dawałyśmy radę. Gdyby nie to, ze zdązyłyśmy się porządnie wkurzyć, to pewnie zabrakło by nam sił. 
- CZY TY NIE MOZESZ ZROZUMIEC, ZE NIE MAMY JUZ SZEŚCIU LAT?! - warknęłam. - I co z tego ze mamy dzieci! Tak bardzo ciązy ci rola dziadka!? Co roku jest z tobą to samo, no ludzie! - krzyczałam na niego, a wzrok Detalli wypalał mu dziury w oczach. 

- WY SOBIE CHYBA TE DZIECI ZROBIŁYŚCIE W WIEKU SZEŚCIU LAT! - Nadal się nie poddawał, miałam wrazenie, ze zaraz stracę siły.
Na pomoc przyszedł tez Rocket, a raczej jego rozkaz skierowany do Groota, który, tym razem namacalnie, oplutł ojca wyjątkowo szczelnie.
- Tak, mhm, pięciu, bo wiesz, nudziło nam się, kiedy tatuś jeździł sobie po kraju za Szablozębym i czort wie kim jeszcze. Zjawiasz się raz na rok i zamiast akceptować to jeszcze masz pretensje. Nie pilnujesz to masz - dodałam na koniec z prychnięciem i przytupem. 
Słowa siostry tak mnie zaskoczyły, ze az na chwilę póściłam uwięź. Biedny drzewiasty załośnie zakwilił "ja jestem Groot", więc szybko zdałam sobie sprawę z błędu. Jednak nadal, zamiast pilnowac spojrzeniem ojca, przyglądałam się zdeterminowanej i wkurzonej do granic mozliwości Rusce. A ja głupia myślałam, ze to rok temu z naszych ust padły juz wystarczająco mocne słowa.
Jakimś cudem stało się tak, ze tatuś jak i siostra czerwienieli coraz bardziej, przekraczając kazdą kolejną normę. Jezeli istniał jeszcze jakiś kolor, którego ten świat nie znał, to właśnie ta czerwiem na ich twarzach.
Pomoc przyszła zupełnie niespodziewanie, w postaci trzech dziewczynek, za bardzo nie rozumiejących, co się działo. Sky jednym, pewnym pociągnięciem za spust posłała w kark Wolverine'a strzykawkę z środkiem usypiającym, a Ciri, by się upewnić, ze na pewno broń podziałała, podeszła do mutanta i posłała w niego zielono niebieski płomyczek.
- No co? - Zapytała Sky, widząc nasze miny.
- Wyglądałyśmy na kogoś, kto potrzebuje pomocy. - Dokończyła za nią Ciri.
Ruska długo przeskakiwała wzrokiem z ojca na córkę i z powrotem, wreszcie będąc w stanie zadać jedno, jedyne pytanie.
- Skąd... masz... broń...?
- Młoda widziała gdzie ją chowasz. - Uśmiechnęła się zadziornie i z gracją odłozyła sprzęt na szafkę, ubabraną jakimś sosem.
Zdązyłam zmienić nastawienie z mega wkurzonej, na zupełnie obojętną. Ale jednak potrzebowałam chwili, zeby to przetrawić. Pokręciłam głową i wyszłam najpierw na hol, a później na ganek, gdzie wciąz było mnótwo śniegu. Właściwie najlepszą rzeczą, którą mogłam sobie wtedy zafundować był wyjazd w teren, ale to raczej nie wchodziło w grę. 
Niedługo potem dołączyła do mnie Sky. Uśmiechnęła się smutno i przytuliła się do mnie, a ja nawet nie chciałam juz wiedzieć dlaczego zdecydowała się zastrzelić swojego dziadka. Mniej więcej. Obudzi się za jakąś godzinę, jeśli dobrze pójdzie. Nie chciałam wracać do domu, gdzie pewnie wszyscy zastanawiają się co się właśnie stało i chyba za rok juz nie odwazą się tutaj wrócić. Nie chciałam widzieć ich spojrzeń, które mówiłyby same za siebie. 
- Przepraszam, ze trafiłaś do takiego domu wariatów - powiedziałam do Sky, a ona tyko parsknęła śmiechem. 
- Zartujesz? Bawię się cudownie! - odpowiedziała radośnie. 
Tak, to było duze pocieszenie. Niedługo później na ganku pojawiła się takze siostra w maryarce Lokiego. Uśmiechnęłyśmy się do siebie niemarawo, a Sky postanowiła zostawić nas same. 
- Jak tam sytuacja? - zapytałam niepewnie. 

- Groot zgodził się poświęcić trochę swoich korzeni, by przywiązać tatusia wyjątkowo mocno do krzesła. Więc teraz nie ma dłoni. Rocket planował vivisekcję, zeby zobaczyc od wewnątrz całe ciało ojca, ale jakoś tak mu nie wyszło z nozem, a ja zabroniłam uzywać bardziej niekonwencjonalnych metod. Nasze załogi powli ogarniają salon a goście bawią się na ogródku, jakby nic się nie stało... no, tylko Groot nie jest w stanie lepić śniezek, ale z Rocketem przy sobie nie musi się bać. Loki razem z Buckym zajęli się dziewczynkami, chyba grają teraz w jakąś planszówkę. A u ciebie? - Zdałam relację i podałam kakao, miałam nadzieję, ze pianki w ilości "zgubisz połowę z tej wielkiej góry po drodze" wystarczą na choć maleńki uśmiech prawdziwego zadowolenia.
- Dziękuję. - Z wdzięcznością wzięłam kubek i wypiłam kilka łyków. - Cóz, mogło być lepiej, mogło być gorzej... Nie wiem. Chcesz jechac w teren? - zapytałam niby na serio, ale szybko się uśmiechnęłam i westchnęłam. - Z roku na rok jest coraz ciekawiej, tylko boję się myśleć jak to będzie dalej. Musimy z nim powaznie porozmawiać, wiesz o tym, prawda? - zapytałam. 
- Teren? My sobie po tym musimy urządzić wakacje zycia! - Zanim jednak dałam się pochłonąć podrózy w marzenia, musiałam spowaznieć. - Tego się nie da uniknąć... Wiesz, on się o nas strasznie martwi. W końcu jakiś jego wróg sprzed iluśtam lat postanowił dawno temu porwać jego dwie córeczki... Wiem, ze teraz od dobrych dwudziestu lat jest inaczej i to wytłumaczenie traci na sile, ale chyba warto mu wybaczyć, co? - Objęłam siostrą ramieniem i próbowałam zawalczyć o kontakt wzrokowy.
- Nie wiem... Jezeli nie potrafi zaakceptowac pewnych rzeczy to nie wiem czy chcę co roku przezywac tę kłótnię od nowa i od nowa i tak w kółko. Ani ja, ani mój dom moze tego nie przetrwac. Kiedy się obudzi pójdziemy z nim porozmawiać i nie wiem jak ty, ale ja postawię sprawę jasno - powiedziała trochę zbyt powaznym głosem niz zamierzałam, ale zupełnie nie było mi juz do śmiechu i miałam zbyt mało siły, zeby jeszcze starac się uśmiechnąć. 
- Doskonale ciebie rozumiem. Postawimy sprawę jasno, jezeli się zbyt zdziwi to wezmę się do zagłaskania go, bo ty chyba nie dasz rady, co? - Nie widząc zadnej reakcji tylko westchnęłam i kontynuowałam. - A najwyzej za rok robimy u mnie, potrzebuję remontu, a takie darmowe wyburzanie ścian to jest coś! No chodź, zobaczmy co u niego.
Widząc, ze kubek siostry był juz pusty i ryzyko wylania tak cennego napoju juz nie groziło, pociągnęłam ją za rękę i puściłam się biegiem po domu, trochę zakłucając prace sprzątające, które szły wyjątkowo szybko i sprawnie. Wolverine jeszcze spał, przywiązany do krzesła w biurze, ale sen powoli słabł. Ból w głowie to pewnie będzie czuł jeszcze przez miesiąc.
Zamknęłam drzwi, zeby nikt nam nie przeszkadzał i ustawiłam krzesła naprzeciwko powoli budzącego się taty. Usiadłyśmy i czekałyśmy bez słowa, nastrajając się na powazną rozmowę. 
W końcu otworzył oczy, chyba drazniło go światło, ale po chwili się przyzwyczaił. 
- Co do diabła... - mruknął, czując, ze jest związany. 
Przez moment próbował się oswobodzić, ale pozostawałyśmy niezwruszone, więc łaskawie odpuścił i popatrzył na nas podejrzliwie. 
- Co się tu dzieje? - zapytał ostro. - Własne córki! Wiązecie mnie za kazdym pieprzonym razem! - warknął, a potem jeszcze dodatkowo przeklął pod nosem. 
- To dlatego, ze za kazdym pieprzonym razem odstawiasz taki cyrk, jakby wypuszczono cie z klatki po pięciu latach - odpowiedziałam ze spokojem. Ale to tylko tak wyglądało, bo naprawdę znowu zaczynałam być zdenerwowana.
Nie było czasu oceniać słów siostry, głębiej się nad nimi zastanawiać, czy analizować. Działałam.
- I tak, bardzo dobrze wiemy, ze to cały twoje prywatne, tajniackie zycie to wazna praca, polowania, które mają nam zapewnić bezpieczeństwo. Robisz to, byśmy nie musiały się ukrywać czy uciekać. Ale skoro juz mozemy gdzieś osiąść, zatrzymać się w jednym miejscu i załozyć stajnie, to moze i rodzina jest dobrym wyjściem? Ona zapewnie bardzo duzo bezpieczeństwa. - Przyjzałam się siostrze, której procech uspokajania się mogłam oglądać wyjątkowo dokładnie, kazdy kolejny etap. Nie trudno było stwierdzić, ze to nie była dobra pora na włączenie ją do rozmowy. - Moze tak warto czasem się ucieszyć z jakiejś miłości córki, z kogoś kto się nią opiekuje i tak dalej? Albo ucieszyć się z takiej wnuczki? Gdy byłyśmy małe nie miałeś okazji nawet obserwować jak rośniemy, ale teraz? Mozesz to nadrobić z wnuczkami. A jezeli juz bardzo chcesz się denerwować, to weź za ten obiekt nas, a nie połowę globu i nasze dzieci, bo to nie ich wina, ze tu są. A mozesz stworzyć tyle wspomnień z nimi. Naprawdę chcesz, zeby zapamiętały cię jako wściekłego gościa z pazurami we krwi?
"Powoli na tę chwilę kończą mi się argumenty, za ile będziesz gotowa?"
- No właśnie, o to chodzi. Nie mam pojęcia o czym ty wtedy myślisz, ale ten tok myślenia jest chyba najgorszym z mozliwych. Co zamierzasz zrobić? Zabić szanownego tatusia? I co wtedy? Myślałeś nad konsekwencjami? Nie zmienisz niczego, więc musisz się z tym pogodzić i albo wspierasz i się starasz, albo przepraszam, ale nie potrzebuję w otoczeniu moich dzieci kogoś takiego jak ty - powiedziałam, patrząc mu prostu w oczy, a potem wstałam, bo nie mogłam juz usiedzieć w miejscu. 
Stanęłam przy oknie i uchyliłam je, by wpuścić do środka trochę chłodnego powietrza. 
Przez dłuzszą chwilę panowała tu grobowa cisza i zadne z nas nie potrzebowało jej przerywac, To był moment na przemyślenie paru spraw i miałam szczerą nadzieję, ze tatuś wziął sobie nasze słowa do serca. Potrzebowałyśmy kogoś, kto wpadnie od czasu do czasu z niezapowiedzianą wizytą, przywiezie dzieciakom miśka albo czekoladę, powozi je na motorze, pogada ze swoim zięciem, a później przytuli swoją córeczkę i powie, ze jest z niej dumny. Moze nie był. Moze nie byłyśmy tym, kim on chciał zebyśmy były, ale to chyba kwestia wychowania, prawda? Stałyśmy się takie jak on, więc.. cóz. 
Det westchnęła, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie była pewna. Lekko się do niej uśmiechnęłam, chcąc dodać jej otuchy. 

Siedziałam cicho jak myszka, mając wielką nadzieję, ze będę potrafiła zniknąć, zapaść się gdzieś pod ziemię, albo polecieć do Asgardu. Jednak w te wszystkie miejsca uciekałam tylko myślami, ciałem nadal znajdując się w tej przeklętej sytuacji. Jak co roku ta sama śpiewka, te same działania. Wszystko to samo, juz chyba nawet nikomu "z zewnątrz" nie chciało się tego komentować, bo i po co, powiedzieć to co rok temu. Chciałam juz tylko znaleźć się przy córce i męzu, najlepiej jeszcze z siostrą i udawać, ze tatuś dopiero przyjedzie, najlepiej z wielkim bukietem róz, albo choinką i bukeitem bombek, zeby wprowadzić jeszcze bardziej świąteczny nastrój. Chyba nie da się mieć wszystkiego, czego tylko się zapragnie, przyznałam sama przed sobą, nawet nie poruszając palcem i znów uciekłam gdzieś do krainy, w której z ojcem przy stole popijamy herbatkę, a obok bawią się dzieci. Zdecydowanie piękny widok.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk odsuanego krzesła, zaraz... kiedy zdołał się oswobodzić z tych korzeni?!
- To moze przedstawicie mi wasze pociechy? - Zapytał jakoś tak potulniej, wręcz z zalem w głosie.
Miałam wrazenie ze wraz z siostrą jednocześnie się uśmiechnęłyśmy. Raczej nie było szans na usłyszenie czegoś w stylu "przepraszam, tak bardzo mi przykro". I to jedno pytanie zastąpiło nam wszystkie słowa. Nawet nie wiedzieć kiedy cała nasza trójka wpadła sobie w ramiona, nie mogąc się póścić. Łzy popłynęły mi po policzkach iw iedziałam, ze siostra włąśnie przezywała to samo. Pewnie jeszcze długo byśmy tak stali, gdyby nie głośne walenie w drzwi pięściami.
Ruska raczej nie mogła spodziewać się tego, co ujrzała po ich otworzeniu. Sama nie wiedziałam, jak opisać Sky. Wyglądała, jakby coś w niej pękło.
- Dlaczego ona mówi, ze wdałam się w Zimowego?!
Popatrzyłam na nią z zaskoczeniem. Była... nigdy nie widziałaj jej takiej i ne za bardzo wiedziałam co robić. 
- Sky...? Co się dzieje?
Zerknęłam na siostrę i tatusia, którzy błądzili wzrokiem między mną, a młodą. 
- Natalie to powiedziała - starała się utrzymywać opanowany głos, ale jej postawa była daleka od opanowania. Nigdy nie płakała, a teraz widziałam jej zaszklone oczy. 
Coś przeszło mi przez myśl, ale to była bardzo głupia myśl. Objęłam ją ramieniem i ruszyłam w stronę salonu, gdzie według Sky wciąz przebywała Natalie. Natalie Queen była mutantką, która widziała połączenia między ludźmi. 
"Siostro, proszę, chodź z nami" - poprosiłam telepatycznie, nie chcąc się zatrzymywać, gdy młoda ciągnęła mnie przed siebie z całą swoją upartością. 
Panowała tam cisza, chociaz pomieszczenie nie było puste. Siedziała tam conajmniej 1/3 gości. Nat stała pod ścianą, speszona, a dziwne spojrzenia całego towarzystwa zatrzymały się na Bucky'm, który siedział w kącie z twarzą ukrytą w dłoniach. 
"Wow..." - Nawet telepatycznie nie byłam za bardzo w stanie nic więcej powiedzieć.
Szłam grzecznie kilka kroków za siostrą i po dotarciu na miejsce takze nie podchodziłam zbyt blisko, to były sprawy, które powinni załatwić między sobą i bez obecności zbyt wielu czynników zewnętrznych. Jak widać inni takiej wiedzy nie posiadali.
- No dobra, wiem, ze kazdy ma ochotę na prezenty, ale... ale jezeli teraz opóścicie ten budynek to będziecie mogli podczepić sanki do Starka bądź Thora a oni na pewno zapewnią wam niesamowitą jazdę!
To był pierwszy pomysł jaki przyszedł mi do głowy, ale był na tyle dobry, by ta 1/3 gości z uśmiechami opóściła salon i rzuciła się wręcz na Tony'ego, który bawiąc się z Avengersami w bitwę na śniezki, zupełnie nie spodziewał się takiego ataku. Zwróciłam się w kierunku tatusia.
- Wiem, ze dopiero co prosiłyśmy się o bycie w naszym zyciu, ale to bardzo delikatna sprawa, moze pójdziesz do Remy i Khaleah? Zostały same, są na górze.
Wolverine uśmiechnął się do mnie a oszołomioną Ruskę poklepał po plecach,
 po czym udał się we wskazanym kierunku, przybierając ojcowską pozę i humor do zabawy.
- No dobra, jak widać nikt nie odwazy się tego powtórzyć, więc będę dzielna bo mnie to nie dotyczy. - Próba rozluźnienia atmosfery na niewiele się zdała. - Natalie powtóz wszystko jeszcze raz.
Dziewczyna niechętnie odkleiła się od ściany i przełknęła ślinę.
- Widzę silne połączenie między nim i Sky i jestem pewna... w 100 procentach pewna, ze Bucky jest jej ojcem... Przykro mi, ze to tak wyszło... nie chciałam... - powiedziała skruszona, a ja na chwilę zupełnie się wyłączyłam, ale tylko na chwilę, bo był teraz ktoś, kim musiałam się zająć. Sky oddychała szybko i miałam wrazenie, ze dzieje się z nią coś bardzo złego, delikatnie ułozyłam ją na kanapie i otworzyłam nad nią okno. Nie patrzyłam na nikogo innego w tym pokoju, bo było to na razie ponad moje siły. 
Nie wiedziałam co nalezy zrobic, jak się zachować. Głaskałam sky po policzku, a ona stopniowo się wyciszała. 
- Co teraz będzie? - zapytała szeptem, znowu zaczynając się denerwować. 
- Cii, nie myśl o tym, okej? Wszystko będzie dobrze, obiecuję. - Uśmiechnęłam się do niej. Ukradkiem zerknęłam na Bucky'ego, ktory wciąz siedział w tym samym miejscu i w tej samej pozycji. Nat nie wiedziała gdzie się podziać i tylko patrzyła w podłogę, a Det stała w progu, obserwując Sky z wyraźnym zmartwieniem i troską. 
- Moze ciocia odprowadzi cię do pokoju, co ty na to? - zapytałam. - Przyjdę do ciebie za chwilę i pogadamy, hm?...
Młoda skinęła głową, a Detalli od razu pojawiła się przy niej. Po chwili nie było ich juz w salonie, a Natalie tez zamierzała się ewakuować, ale zagrodziłam jej drogę. 
- O nie, moja droga, nigdzie nie uciekasz.
Westchnęła i usiadła na kanapie, gdzie za chwilę do niej dołączyłam. Przez długi czas zadne z nas nie potrafiło się odezwać. 
- Ja... nie pamiętam zbyt wiele... - nieoczekiwanie odezwał się Zołnierz. - Nie pamiętam...
- Z tego co wiem, jej matka mieszkała wtedy w Sewilli. Była pielęgniarką czy lekarką, nie jestem pewna... - mówiłam. - Kilka lat po narodzinach Sky, zaczęła brac i w końcu przedawkowała, a wtedy młoda trafiła do sierocińca, bo nie miała innej rodziny. Trafiła do nas parę lat temu. To wszystko co o niej wiem... 
Nie sądziłam, ze kiedykolwiek znajdę się w takiej sytuacji. To było potworne, a co dopiero musiała czuć Sky. Ale wiedziałam, ze jest teraz w dobrych rękach, więc musiałam zająć się... tym. 
- Co... co zamierzasz zrobić? - zapytałam, chociaz trochę bałam się odpowiedzi. Moze byłoby lepiej, gdyby to się nigdy nie wydarzyło. Posłałam Natalie mordercze spojrzenie. 
- Nie wiem... - odpowiedział cicho, kręcąc głową. Nerwowo przeczesał włosy dłońmi i westchnął. 
Nat była juz zupełnie załamana i błagała mnie wzrokiem zebym pozwoliła jej uciekać. W końcu skinęłam głową, chociaz przez to czułam się jeszcze mniej pewnie. Tak, dało się. 
Zołnierz nieoczekiwanie parsknął nerwowym smiechem, co trochę mnie zdezorientowało. Zerknął na mnie, ale tylko na chwilę. 
- I trafiła akurat do ciebie. Ze wszystkich rodzin na Ziemi... moja córka... moja córka, trafiła do ciebie. - Wypuścił z płuc dlugo wstrzymywane powietrze. Pokiwał głową. - Niektórzy nazywają to przeznaczniem - cicho parsknął smiechem. 
Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć, ale mimowolnie się uśmiechnęłam. 

- Boi się, bo myśli, ze skoro znalazł się jej biologoczny ojciec... to moze zechce ją stąd zabrać... - zaczęłam bardzo ostroznie, po minucie ciszy.
-Nie, nie, nie zrobiłbym tego... - odpowiedział szybko. - Jest szczęśliwa, nie mogę się nagle pojawić i... i zrujnować kolejnego zycia... zrobiłem juz zbyt wiele.
- Przerabialiśmy to juz kiedyś - powiedziałam z lekkim uśmiechem. - To nie byłeś ty, to był ktoś zupełnie zalezny od Hydry. Wykorzystali cię i nikt nie ma o to do ciebie zalu, jasne? 
Nie byłam pewna czy naprawdę się ze mną zgadzał, ale skinął głową. 
- Nie chciałem zeby tak wyszło.
- Wiem. Ale teraz jest inaczej, mozesz robić co chcesz. Mozesz... mozesz spróbować być tu dla niej i ostrzegam, ze nie będzie łatwo, ale warto spróbować. - Posłałam mu pocieszający uśmiech. - Po trzecim wezwaniu do dyrektora pewnie być się wykruszył, ale zawsze to jakaś przygoda. 
Atmosfera zrobiła się o wiele mniej napięta. Mogłam odetchnąć z ulgą i on chyba tez. 
- To co? - zapytałam po kolejnej chwili ciszy. - Zimowy Zołnierz podejmuje sie wyzwania?
Nie potrafił powstrzymać usmiechu, więc pochylił głowę, zeby go ukryć. 
- Nie wiem, jak ty to sobie wyobrazasz, Liv?
- Nie wyobrazam. - Wzruszyłam ramionami. - Ale przezyłam juz sporo rzeczy, których sobie nie wyobrazałam i niektóre były naprawdę świetne.  
- Nie wiem czy ona chce mnie znać... - posmutniał, az zrobiło mi się go tak strasznie szkoda. 
- Chce. Zawsze chciała, tylko wtedy jeszcze nie wiedziała, ze jesteście spokrewnieni. - Uśmiechnęłam się. - Powinieneś z nią porozmawiać, zeby wiedziała na czym stoi. 

Nigdy nie sądziłam, ze w niecałą godzinę będę mogła tak wiele dowiedzieć się o Sky, potrzebowała wsparcia, długiej rozmowy, wysłuchania i duzej dawki pocieszenia. Co chwila trochę zartowałam by i ona się zaśmiała, ale nie potrzebowała duzo, by znów popaść w załamanie i schować się gdzies między poduszkami a kołdrą. 
Naszą szczerą rozmowę przerwał odgłos otwieranych drzwi, a tuz po nim do pokoju weszła Ruska... A za nią Bucky. Takze wyglądali jak kawal nieszczęścia, ale Sky biła ich w tej kategorii na głowę. Mimo to przetarła oczy, odlepiła się ode mnie i stanęła przed nimi, juz o wiele bardziej opanowana, jakby nigdy nic się nie stało.
- To co się teraz ze mną stanie? - Zapytała, nie patrząc Rusce w oczy, dłonie schowała za plecami i nerwowo bawiła się palcami.
- A co miałoby się stać? - Moja siostra odpowiedziała pytaniem i widząc podnoszący się wzrok swojej córki, uśmiechnęła się delikatnie.
- Więc ty odchodzisz? - Tym razem ton wyprany z jakichkolwiek uczuć trafił do Zołnierza, który jeszcze chwilę stał oszołomiony, fakt, ze dziewczyna była jego córką wiele zmienił.
- Chyba nie... - Wzruszył ramionami, udając taką samą obojetność, jaką przed chwilą okazywała Sky.





Dziewczyna ponownie się wyprostowała i patrzyła to na swoją mamę, to na dopiero co odkrytego ojca, jakby nie za bardzo rozumiejąc co się dzieje, ale w o wiele bardziej pozytywnym sensie niz godzinę temu. Powoli na jej twarzy pojawiał się wielki uśmiech. Rzuciła się na szyję Ruski, a po kilku sekundach, łapiąc się na okazaniu słabości, odeszła o kilka kroków, patrząc opojętnie w sufit. A dostrzegając pewną malutką rzecz, az zatarła dłonie.
- Ekhem... - Odchrząknęła i popatrzyła na nich zadziornie. - Stoicie pod jemiołą.
Podążyłam za jej spojrzeniem i zrobiłam dłuuugi krok w bok.
- Wcale nie. - Wytknęłam do niej język.
Należało unikać jemioł, głupia Ruska. A głupia Ruska tak naprawdę bardzo, bardzo chciała żeby cały sufit był obwieszony jemiołami, kiedy Buck był w tym samym pomieszczeniu co ona. Ale nie potrafi się przyznać, kiedy pisze w pierwszej osobie, a więc do akcji wkracza narrator. 
Bucky był w zbyt dobrym nastroju by pozwolić jej tak po prostu się odsunąć. To zupełnie nie wchodziło w grę więc złapał ją w talii i przyciągnął do siebie, nie dając nawet szans na poczynienie próby ucieczki. A kiedy ona już znalazła się w jego objęciach, o ucieczce nie myślała nawet przez ułamek sekundy. Tęskniła za nim, od kiedy parę miesięcy temu ich drogi rozeszły się po pamiętnej misji. Ale żadne z nich nie potrafiło tak po prostu przyjść do drugiego i przedstawić swojego punktu widzenia, który zakładał dużą ilość pocałunków i sporą część czasu przeznaczoną na testowanie materacy. 
Dopiero po dłuższej chwili przypomnieli sobie, ze nie są tam sami. Ruska natychmiast odsunęła się od niego, zupełnie czerwona i zmieszana. 
- Mamy przecież gości na dole, no już! Trzeba dokończyć kolację! - powiedziałam.
Chwilę stałam wryta, a Sky wyglądała wtedy jak moje lustrzane odbicie, chyab nawet ona nie spodziewała się az takiego efektu pokazania tej dwójce jemioły. Nie spodziewał się tego takze Wolverine, który z dwiema dziewczynkami uwieszonymi na nim jak małpki, stał w tych drzwiach od dobry paru chwil.
- Udaję, ze nic nie widziałem i idę się napic czegoś mocniejszego. Więc teraz wy przejmujecie swoje dzieci. - Po czym wyszedł, zostawiając czerwoną jak burak Ruskę w niemałym szoku.
Resztę wigilii spędziliśmy w wyjątkowo szampańskich nastrojach, kiedy to wspólnie gotowaliśmy zupełnie nowe dania, a gdy stwierdziliśmy, ze to chrzanimy bo nikt w tak krótkim czasie nie skopiowałby wszystkiego, co wcześniej lezało na syto zastawionym stole, zadzwoniliśmy po pizzę i chińszczyznę, juz nie przejmując się tym jedzeniem az tak bardzo. Mieliśmy wokół siebie cudownych ludzi, z którymi pragnęliśmy spędzić te święta.


Wesolych świąt zyczą Detalli i Ruska!


*scena po napisach*

Kilka dni później... 
Spacerowałam sobie po podwórku, wśród pozostałości po śniegu, który sprawił nam Loki i nagle... niczym wyskakująca z wody syrenka, z zaspy wydostała się Milka!
 - Milaaaa! A co ty tam robiłaś?! - zdziwiłam się. 
 - Wygraliśmy?! 

niedziela, 20 grudnia 2015

Koniska do odbioru

Przypominam osobom, które kupiły u mnie konie, żeby wstawiły je do stajni, bo usuwam już ich boksy. Lista:

  • *Tea Biscuit
  • Jump Dot Com & The Cocco Cocco
  • Amaretti
  • *Kalliyan
  • Imperial Shamaal
  • *Niezapomniany
  • Crazy Rush
Powiedźmy, że czekam jeszcze dwa tygodnie, albo rumaki znów trafiają na sprzedaż. Jeśli coś się tam dzieje i dwa tygodnie nie wystarczą, to po prostu napiszcie do mnie, że pamiętacie, ale potrzebujecie więcej czasu.  :)

Mam nadzieję, że o żadnym nie zapomniałam... Gdyby ktoś chciał sobie jeszcze dokupić jakiegoś fajnego wierzchowca to zapraszam tutaj >>

Daisy

Informacje podstawowe

Imię:
Płeć:
Rasa:
Data ur.:
Wzrost:

Matka:
Ojciec:
Hodowla:

Właściciel:
Dyscyplina:
Klasa:
Ilość osiągnięć:
Ilość gwiazdek:
W vircie od:

          
Daisy
krowa
szkocka krowa wyżynna
3 kwietnia 2013
nie mierzony

Dona
Jeremy
-

Livia Stark
-
-
1
-
20 grudnia 2015

      
Opis

To przeurocza, młoda dama, która zyskuje sympatię każdego, kto odważy się ją poznać. Daisy wychowała się wśród ludzi, ponieważ jej mama zmarła podczas ciężkiego porodu. Była karmiona butelką i szybko nauczyła się ufać ludziom. Często zachowuje się bardzo dziwnie, jak na przedstawicielkę swojego gatunku, ale ciężko ją o to winić, skoro wychowała się wśród psów i koni.
Jest anielsko spokojna i nigdy, przenigdy nie zachowywała się agresywnie ani w stosunku do ludzi, ani swoich czterokopytnych przyjaciół.Codziennie wychodzi z nimi na pastwisko, gdzie trzy razy przychodzi ktoś z wiaderkiem, żeby ją wydoić. Daisy zawsze stoi wtedy grzecznie i nie ruszy się na krok bez polecenia. Tak samo zachowuje się, kiedy przychodzi czas na czesanie sierści. Jest zupełnie zrelaksowana, a kiedy przy tym ktoś mizia ją po mordce - raj.
Jest bardzo przywiązana do swoich opiekunów. Reaguje na swoje imię i zawsze przychodzi do ogrodzenia, kiedy się ją woła. 

Informacje dodatkowe

Stajenne przezwisko:
Znaczenie imienia:

Poprzedni właściciel:
Ilość potomków:
Cena porcji embriotransferu:

Stan zdrowia:
Szczepienia:
Choroby:
Kontuzje:

Oswojenie (0-3)
Posłuszeństwo (0-3)

-
ang. stokrotka

-
-
1500 hrs

bardzo dobry
wykonano
brak
brak

3
2

 


Potomstwo




Osiągnięcia

III

wystawa
inne
Ruska
H. Lider >>
-
Treningi                      


niedziela, 13 grudnia 2015

Ash Beauty


INFORMACJE PODSTAWOWE

Imię: Ash , Beauty
Imię rodowodowe: Ash Beauty
Płeć: ogier
Data urodzenia: 15 grudnia 2009 roku
Imię matki: NN
Imię ojca:NN
Rasa: Clydesdale 
Wzrost: 182 cm
Hodowla: Milka
Właściciel: Mila Mousher
Jeździec: Mila
Predyspozycje: ujeżdżenie kl. L-P

INFORMACJE DODATKOWE

Wynik bonitacji: 
Poprzedni właściciele: --
Ilość osiągnięć: 0
Ilość potomków: 0 
Kucie: x4
Werkowanie: regularne
Szczepienia: wykonano
Tarnikowanie zębów: regularne
Kontuzje/choroby: brak
Cena porcji nasienia mrożonego/embriontransferu: 800 h

DOKUMENTY

- ... 

POTOMSTWO

... 

OSIĄGNIĘCIA


  1. I miejsce w wystawie |Hipodrom Paris|


OPIS

Historia: Tak szczerze, to gdyby nie Ruska, pewnie szybko bym go tutaj nie sprowadziła. Też zamarzył mi się taki wielkolud... Przed przeprowadzką do Echo chciałam wziąć ze sobą jakiegoś shire. Wyuczonego. Okazało sie jednak, że wszystkie hodowle oferowały tą rasę tylko do pokazów. Ja chciałam takiego wielkoluda pod siodło. Nie chciałam brać źrebaka, męczyć się z jego nauką i czekać na skutki tego. Z shire się nie udało... Zaczęłam wertować wszystkie ogłoszenia w poszukiwaniu konia idealnego. Zdesperowana patrzałam na tinkery, mniejsze o 10 razy ale patrzałam... I nagle się stało! Ruska wpadła do mnie radośnie pokrzykując że znalazła ideał! Śliczny clydesdale, śliczna maść, pod siodło. Jednak łatwo nie było. Pojechałyśmy obejrzeć konia. Właściciel zaczął stawiać coraz to inne warunki. Żądał za konia więcej niż było podane w ogłoszeniu. Ash nie miał wyrobionych dokumentów, nie był podkuty i odrobaczony. Na szczęście czarująca Ruska jakoś podkręciła faceta i sprzedał nam konia po niższej cenie. Kocham <3 

Pod siodłem: Jest miękki w pysku, rozluźniony i całkowicie oddany jeźdźcu. Porusza się z gracją, nogi podnosi wysoko nie ciąga ich po ziemi. Szybko i ładnie się ganaszuje. Czasami jest troszkę życiowym nieudacznikiem, wpada w różne przedmioty, ślizga się na błocie, potyka na prostej drodze. Zawsze jednak potrafi wyjść z tej sytuacji z dobrą miną, udając że nic się nie stało. Jeździec który wtedy na nim siedzi nie ma prawa się złościć. Nie dałby rady. Duży jest troszkę nieufny do nowych jeźdźców, jednak do mnie darzy pełnym zaufaniem. Podczas zawodów nie rozprasza się, jest jednak zaciekawiony miejscem i nowymi końmi. Ale to tylko na początku. Kiedy startuje skupia się w pełni na układzie, czworoboku i jeźdźcu. Podczas terenów nadaje się idealnie pod początkujących. Jest opanowany, mało co go straszy, nie odskakuje w boki. Nadaje się jako koń prowadzący ale również można go stawiać na środek czy na sam koniec. utrzymuje tempo, nie wyprzedza, nie zostaje z tyłu. Nie ponosi, chyba że jest ze mną sam na środku pola a ja mu na to pozwolę. Wtedy Ash na codzień opanowany pokazuje swoją siłę i  szybkość zachowując przy tym grację. 

Podczas oporządzania: Stoi raczej spokojnie. Czasami zdarza mu się nie przyjmować wędzidła. Zaciśnie zęby, zadrze głowę i mamy problem. Dlatego zaczęłam stosować wędzidła smakowe kiedy moi siostrzeńcy, czy przyjechana siostra Adama chce pojeździć. Nie podskubuje, chyba, że ktoś podskubie jego. Ma problemy z podawaniem kopyt osobom którym jeszcze nie zaufał. Później nie ma już tego problemu. Koń którego można zdobić godzinami na  różne sposoby. Kokardki, flo, warkocze, różnorakie derki, wymyślne czapraki, kwiatki wplecione w grzywę. Uwielbia być miziany i głaskany.  Nie boi się wody, chętnie wchodzi na myjkę czy do jeziora podczas upalnych dni.



TRENINGI I INNE


  1. Złota odznaka jeździecka pod Milką - ujeżdżenie


AKTUALNOŚCI

- nadal nieufnie podchodzi do pracowników Echo. Powoli się zaaklimatyzowuje.